Memento mori
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 :: Pandemonium Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down
6 stycznia - Pandemonium
Harper Lewis
Harper Lewis
WIEK : 34
PRACA : bezrobotny filmowiec
6 stycznia - Pandemonium Giphy
SKĄD : Jewell
Człowiek



Pandemonium
6 STYCZNIA


Dni przelatywały przez palce a Harper nie była pewna, kiedy minął kolejny tydzień. Święta zdawały się przykrym wspomnieniem, ukrytym za mgłą. Jego fragmenty mieszały się ze sobą, nie chcąc ułożyć w jedną sensowną całość. Informacje o tragedii w Jewell docierały w strzępkach, zapijane kolejnymi  szklankami alkoholu, między którymi żarzył się papieros i błyskał telefon, krzyczący o nieodebranych połączeniach. Zapalczywie ignorowane wiadomości od brata, tylko jeden raz doczekały się odpowiedzi. Wszystko w porządku. Ileż można było się powtarzać?  
Nowy rok ginął we śnie. Północ wybiła w małym mieszkaniu, gdzie częściej można było natknąć się na pustą butelkę lub puszkę, niż kawałek czegoś pożywnego do zjedzenia. Wiwaty na ulicach nie wybudziły Harper ze snu. Ból głowy, następnego dnia był nieznośny i został skutecznie zabity alkoholem i proszkami przeciwbólowymi. Poduszka wydawała się cieplejsza i bardziej miękka, gdy głowa ciążyła od nadmiaru procentów.
Łatwiej było zamknąć oczy i zasnąć bez  zmartwień, które towarzyszyły na myśl o przyszłości. Wygaszony ekran laptopa, nie przeszkadzał w odpoczynku. Już dawno nie wzywał dźwiękiem przychodzących wiadomości. Komunikatory przysnęły jak Lewis.
Dzisiejszego wieczora chciała się zabawić. Dała się wyciągnąć znajomym, którzy przypomnieli sobie o Harper, tylko dlatego, że nie mieli co robić. Ich rodziny i przyjaciele, zmęczeni szaleństwami sylwestrowej nocy, odpoczywali albo wypełniali zwykłe obowiązki. Lewis była wolna.
W Pandemonium było dla niej za głośno, ale tylko przez chwilę. Jedna mała, kolorowa tabletka, wywołała uśmiech na twarzy Harper. Mało kto go pamiętał, jeszcze mniej osób oglądało. Kilka godzin zabawy upłynęło w ekspresowym tempie.
Ostatni papieros wcisnęła w usta po wyjściu z klubu. Pusta paczka przeturlała się pod jej nogami, gdy wypuściła ją z dłoni. Harper rozejrzała się w poszukiwaniu twarzy, którą znała od kilku tygodni. Przyjaciel poczekał aż go zauważy, po czym zniknął w zaułku obok klubu. Poszła za nim, zaciągając się papierosem. Wymiana poszła zgrabnie oraz szybko i Harper została sama w ciemnej uliczce. Z pożądaniem spojrzała na torebkę z białym proszkiem. Nie chciała dłużej czekać. Przykucnęła i oparła się plecami o mur, żeby przesypać trochę na swoją dłoń. Aż  zadrżała, gdy w pośpiechu wciągnęła narkotyk. Tęskniła.
Na moment zapomniała o towarzystwie, które zostawiła w klubie, o ostrożności, którą powinna się kierować po tych wszystkich zdarzeniach. Foliową torebkę wcisnęła do kieszeni spodni i przymknęła oczy. Na minutkę.
6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
23/10/2019, 08:12
Powrót do góry Go down
Santiago Medoni
Santiago Medoni
WIEK : 30 || 133
PRACA : kat, biznesmen, szef ochrony Pandemonium
6 stycznia - Pandemonium Tumblr_nvjwvhLQJW1qbvlm0o4_500
Wampir

— uno —
06.01.19


W jego stronach mawiano zwykle ten cuidado con lo que deseas i najpewniej nigdy nie byłby się skłonny zgodzić z tym tak ochoczo, jak od czasu powrotu z nieszczęsnego Wyoming. Śmiertelnicy bawiący się w Pandemonium wygrywali mu na nerwach prawdziwą symfonię; czuł się dokładnie tak, jak musiało czuć się dziecko zostawione bez nadzoru rodziców w sklepie ze słodyczami. Mógł walczyć ze swoją naturą i to też skrzętnie czynił, odkąd znalazł się w Oregonie; teraz jednak wszystko było o tyle trudniejsze, że nad głową wisiało im wszystkim widmo zatracenia w bezkarności. Nie było zasad. Nie było granic, ani przywódców. Niczego już nie było. Byli zdani tylko i wyłącznie sami na siebie, nieufni i gotowi zabijać jeden drugiego, jeśliby tylko ta ich marna namiastka nieśmiertelności miała zostać naruszona. Tylko czy w jego przypadku to o ochronę siebie chodziło? Już nawet nie łudził się, że tak. Kotara urojeń opadła w małej łazience w Wyoming, obnażając to, co przez ostatnie dwa miesiące kryło się bezpośrednio przed jego oczami. Nie uczyniło to sytuacji ani o jotę klarowniejszą, tego by nie powiedział. Zawsze był to jednak jakiś krok w przód; nawet jeśli kolejny prowadził prosto za krawędź urwiska.
Przy której kłótni wypalił, że skoro tak, niech radzi sobie sama, na co Valentina odparła, że w zasadzie w Pandemonium znalazłoby się zajęcie? Przy tysięcznej? Stracił rachubę; reagowali na siebie wzajemnie jak butelka alkoholu dolana do ogniska. Paradoksalnie tematów do rozmów pojawił się nagle ogrom, a słowa płynęły tak wartko, jak jeszcze nigdy. Sęk w tym, że ilekroć już zdawać by się mogło, że porozumienie wychodzi im naprzeciw, mordowali je jak wrogiego posła, chorą satysfakcję odszukując w każdej kolejnej gwałtownej wymianie zdań. Nie musiał tu zostawać. A został. Obiecałem Farnese rzekł, choć była to kompletna bzdura. Złożył taką obietnicę dobrze wiedząc, że zrobiłby to tak czy inaczej.
Nie dostrzegał Harper w bawiącym się tłumie; doskonale zdawał sobie natomiast sprawę z tego, kto w tymże jest dilerem. W jego głowie już rodziły się plany, jak przemianować podaż dragów w tym miejscu, zwłaszcza w takich czasach, jakie obecnie zapanowały; a miało być przecież jedynie gorzej. Prędzej czy później ludzie zaczną szukać ucieczki od rzeczywistości, wpadając prosto w ramiona nałogu, oddając mu w zamian duszę. Jednakże sprzedawane tu gówno nie nadawało się nawet do udrożniania przepływu w umywalce. Tina uważała, że to nie ma znaczenia, a Santiago był wtedy niemal urażony, jakby narkotyki miały stanowić rodzaj niszowej sztuki, na którą ktoś właśnie napluł. Nie zajmował się ochroną Pandemonium osobiście; jedynie nadzorował wszystko, a pracownicy szybko zrozumieli, że nie warto go drażnić. Można byłoby uznać takie stanowisko za swoistą degradację, nie zaniechał jednak swojego głównego zajęcia, którym były interesy. I tak musieli czekać, nim sytuacja się nie wyklaruje; każdego dnia oczekiwali na jakieś wieści od Farnese, te jednak nie nadeszły. Torrero potrafił się ukryć, jeżeli chciał. Robił to wszak przez większą część swojego życia.
Był głodny; nacisk na dziąsła zwiększał się wraz z pulsowaniem tłumu. Wszyscy tacy nieświadomi, wszyscy rozochoceni zabawą, zamroczeni alkoholem i prochami. Tacy śmiertelni i tacy delikatni, głupi i nieodpowiedzialni. Stał i obserwował z balkonu, choć zwykle tego nie robił; dopiero wtedy wśród wychodzących i wchodzących mas, zwrócił uwagę na kobietę z burzą loków, na której czerń spojrzenia zatrzymał na dłużej. W ślad za nią ruszył jeden z miejscowych dilerów. Nie trzeba być geniuszem by wiedzieć, jak się to skończy.
Przyprowadź mi ją — zwrócił się do jednego z ochroniarzy, którzy pilnowali porządku na sali, wskazując mu Harper. Barczysty, wysoki mężczyzna po trzydziestce nie dopytywał; ruszył w stronę bocznego wyjścia.

Jedne z drzwi w cieniu zaułka się otworzyły; Harper tego nie wiedziała, ale były to drzwi prowadzące na zaplecze. Ochroniarz wyszedł i rozejrzał się, mrużąc oczy w półmroku rozświetlanym jedynie neonami, które barwiły ciemności na kolor głębokiej czerwieni. Tylko odległe hałasy imprezowiczów wskazywały na to, że nie jest tu całkiem sam. Dłuższą chwilę zajęło mu wypatrzenie Harper, zwiniętej pod ścianą i zażywającej relaksu gdzieś w innym, lepszym świecie. Widział ludzi w tym stanie już tyle razy, że całkowicie mu to spowszechniało. Zbliżył się do kobiety, a naszywka na eleganckiej marynarce mogła jej podpowiedzieć, że ma do czynienia z obsługą, nie podejrzanym typem zaczepiającym w ciemnych zaułkach.
Znajomi pani szukają. Proszę za mną — rzekł. Miał miły dla ucha głos. Jeśli się zgodziła, pomógł jej wstać i przepuścił przodem, wskazując na drzwi, przez które tutaj wyszedł.
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
23/10/2019, 18:51
Powrót do góry Go down
Harper Lewis
Harper Lewis
WIEK : 34
PRACA : bezrobotny filmowiec
6 stycznia - Pandemonium Giphy
SKĄD : Jewell
Człowiek

Otworzyła oczy, gdy usłyszała mężczyznę. Półprzytomnie na niego spojrzała i uśmiechnęła się jak nawiedzona. Pokręciła głową, zmuszona dać sobie chwilę, żeby przetrawić słowa, dotyczące jej znajomych. W tym momencie nie potrzebowała nic więcej do szczęścia. Żadnych znajomych, alkoholu czy papierosów. Ostatni z nich leżał na bruku, dopalając się jeszcze tylko przez chwilę.
- Poczekają. - Machnęła ręką i wsunęła dłoń w swoje gęste, czarne loki. Nie wyglądała zbyt dobrze. Włosy już nie lśniły tak jak dawniej, oczy miała podkrążone, usta spierzchnięte. Harper była pewna, że ochroniarz da jej spokój. Na kolejną jego prośbę, pokręciła głową i kazała mu spadać. Była pewna, że da jej spokój a znajomi nic nie stracą, czekając jeszcze chwilę. Nie chciała ruszać się z miejsca, ale nim się zorientowała, została pociągnięta za ramię i zmuszona do podniesienia tyłka.
- Tak się stęsknili? - Parsknęła śmiechem. Nie zwróciła uwagi na minimalny dyskomfort, gdy dłoń ochroniarza zacisnęła się nad jej łokciem. Jeszcze zamroczona, ruszyła przed siebie, kierowana przez mężczyznę. Przekroczyła drzwi, które prowadziły na zaplecze i gdy przeszli niewielki korytarz, ponownie została uderzona głośną muzyką klubu.
- Hej, ale my tam siedzimy... - Odwróciła się do ochroniarza i chciała wskazać mu kierunek, ale ten nie dał jej żadnego wyboru. Otarła się o kilka osób, które nie zeszły im całkiem z drogi i jeszcze przez chwilę patrzyła w stronę stolika, który zajmowała ze znajomymi. Przeniosła spojrzenie na schody, które miały zaprowadzić ją prosto w paszczę lwa. Jeszcze nie wiedziała z kim przyjdzie jej się spotkać, ale żadne przypuszczenia nie pojawiły się jej w głowie.
- Wisisz mi za to piwo. - Zatrzymała się gdzieś w połowie schodów i odwróciła do ochroniarza. Przystojny. Harper z chęcią pozostałaby z nim na zapleczu i przekonała się co tak naprawdę potrafi. Szkoda, że mężczyzna tak oddany swej pracy, myślał tylko o wykonaniu polecenia.
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
24/10/2019, 10:52
Powrót do góry Go down
Santiago Medoni
Santiago Medoni
WIEK : 30 || 133
PRACA : kat, biznesmen, szef ochrony Pandemonium
6 stycznia - Pandemonium Tumblr_nvjwvhLQJW1qbvlm0o4_500
Wampir

Ochroniarz nie wykazywał bynajmniej oznak większego znużenia, choć nie trudno było się domyślić, że nie jest to pierwszy raz, kiedy przyszło mu gdzieś zapraszać bądź wypraszać co bardziej otumanioną narkotykami klientelę. Narkotyki w Pandemonium były jeszcze do niedawna tajemnicą poliszynela, chociaż obecnie coraz mniej osób zdawało się tym w jakimkolwiek stopniu przejmować. Koniec świata? krzyczały nagłówki gazet i prezenterzy wieczornych wiadomości; nic zatem dziwnego, że dekadencja ogarnęła społeczeństwo, które jak jeden mąż rzuciło się w wir tego, czego dotąd nie udało mu się spróbować. Harper nie wyglądała jednak, jakby jej przygoda w zaułku była jednorazowym tripem; szybki rzut wprawnego oka bramkarza klubowego pozwolił mu to bezbłędnie określić. Nie było to jednak jego zmartwienie.
Wzruszył jedynie ramionami na słowa dziewczyny, że znajomi siedzą w innym miejscu. Nikt nie płacił mu tutaj za dyskusje ani pytania; nie zamierzał też kwestionować polecenia. Po co Medoniemu była ta dziewczyna, nie miał pojęcia, ale i nie interesował się tym za bardzo, dopóki mu za to płacono niemałe pieniądze. Spojrzał na nią, kiedy odwróciła się do niego na schodach, a po twarzy przebiegł mu cień uśmiechu; ciężko stwierdzić, czym konkretnie wywołany.
Dobra. Ale teraz chodź — odparł, skręcając za drzwi opatrzone tabliczką nieupoważnionym wstęp wzbroniony. Wprowadził kod i wpuścił Harper do środka, kładąc jej dłoń na talii i popychając lekko, nagląco. Poprowadził ją wąskimi korytarzami, nie pozwalając zawrócić, mrucząc tylko, w którą stronę ma skręcić, gdy trafili na jakieś rozwidlenie. Nie potrzeba było geniusza by domyślić się, że gdziekolwiek zmierzali, nie była to główna sala. Ściany korytarza były pomalowane na czerwono, co nie było szczególnie subtelne; ledowe, ciepłe oświetlenie biegło sufitem, przez co panował przyjemny dla nadwrażliwego spojrzenia Harper półmrok. Miejsce musiało być wyciszone, bo jedynie bardzo odległe dudnienie muzyki zdawało się sugerować, że wciąż są w budynku Pandemonium. W końcu dotarli pod drzwi z ciemnego drewna; ochroniarz zapukał, po czym pociągnął za klamkę. Do potem poruszył ustami bezgłośnie, ale Harper mogła bez trudu odczytać to, co powiedział. Pchnął ją lekko do środka, po czym zamknął drzwi i tyle go Lewis widziała.
Pomieszczenie w którym Harper się znalazła było niewątpliwie niezbyt dużym gabinetem, w którym zazwyczaj można było porozmawiać z managerami klubu. Utrzymany w ciemnych kolorach, był znacznie lepiej oświetlony, niż korytarz. Nie było tu zbyt wielu mebli. Poza biurkiem i fotelem do tegoż, Harper mogła dostrzec dużą, wyglądającą na wygodną sofę. Ze ścian zerkały zalotnie modelki z czarno-białych fotografii, a u sufitu zawieszono ozdobny, szklany żyrandol. Obecność Santiago, który przysiadł oparty tyłem o blat biurka znajdującego się w centrum pokoju, rzucała się w oczy. Odziany w czerń, rękawy koszuli miał podwinięte do łokci. Ręce skrzyżował na torsie, a kiedy Lewis pojawiła się wewnątrz, wprawnie otaksował ją wzrokiem, niby bez większego zainteresowania. Tak na dobrą sprawę jednak sprawdzał zwyczajnie, w jakim była stanie. Nie najlepszym, prawdę mówiąc; ćpanie zaczęło już na niej odciskać swoje piętno. Przykra cena za łatwe, lekkie i przyjemne życie pod wpływem; skutki uboczne szaleńczego głodu narkotyku, którego Santiago jako człowiek nie poznał. Mógł sobie jedynie wyobrażać, że to uczucie podobne pożądaniu krwi.
Buenas tardes — rzekł w końcu. Wyprostował ręce i oparł się o blat. W świetle żarówek błysnął sygnet, który miał na palcu. — Ćpanie w ciemnych zaułkach klubów jest chyba dosyć ryzykowne, nie uważasz? — Zapytał ujmująco, bez cienia jakiegokolwiek wyrzutu.

| rzucam na charyzmę (+40)
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
25/10/2019, 10:30
Powrót do góry Go down
Los
Los
Konto Techniczne

The member 'Santiago Medoni' has done the following action : Rzut kostkami


'Rzut k100' : 33
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
25/10/2019, 10:30
Powrót do góry Go down
Harper Lewis
Harper Lewis
WIEK : 34
PRACA : bezrobotny filmowiec
6 stycznia - Pandemonium Giphy
SKĄD : Jewell
Człowiek

Docierając do celu, jakim był gabinet, zrezygnowała ze zwracania uwagi na ochroniarza. Bardziej niż mężczyzna, zainteresowało ją dlaczego w ogóle została tu przyprowadzona. Zmrużyła oczy, gdy jasne światło uderzyło w jej źrenicę, ale wbiła spojrzenie w nieznajomego, który przed nią stał. Nie uwierzyłaby, gdyby jej powiedział, że martwi go jak bardzo źle postępuje. Wiedziała, że powrót do nałogu nie przyniesie żadnych korzyści, ale gdy już zrobiła jeden krok, miała ochotę na więcej. Nie mogła się powstrzymać przed kontaktem z dilerem. Nie mogła odmówić sobie kolejnej fali przyjemności. Nie myślała, że kiedyś znowu skończy na odwyku, bo nie chciała niczego odstawiać.
Zrobiła krok w stronę mężczyzny, ale na więcej sobie nie pozwoliła. Skrzyżowała ręce na piersi, jak wcześniej Santiago i rozejrzała się po gabinecie. Takie spotkania znała z dawnego życia w LA. Razem z ówczesnym facetem, kilka razy miała okazję zajrzeć za zamknięte drzwi klubów. Nie wydawała się speszona, ale pewne znaki zaskoczenia nadal można było zauważyć. Harper uśmiechnęła się nieco na słowa Santiago i wzruszyła ramionami.
- Chyba tak. - Na pewno do bezpiecznych nie należało, ale umysł pragnący narkotyku nie myślał o niczym innym. Mogła kupić działkę i zniknąć w czterech kątach swojego obskurnego mieszkania, ale po co czekać? Najważniejsze było tu i teraz.
- Zaprosiłeś mnie bo szukasz towarzystwa? - Zapytała prosto z mostu, jeszcze nie ujmując konkretnie co ma na myśli. Spojrzała na biurko, jakby chciała tam wypatrzeć biały proszek, przygotowany niczym drinki. Wykonała kolejny krok, zbliżający ją do Santiago, kompletnie nie myśląc o jakimkolwiek zagrożeniu. Taki pokój jak ten gabinet, nie pasowały do wizji miejsc w których dokonywało się czegoś brutalnego. Harper była niemal przekonana, że mężczyzna co wieczór łowi sobie jakąś panienkę do towarzystwa. Nie wiedziała jak blisko prawdy jest myśląc o łowach. W LA zdążyła się napatrzeć na przyjaciół swojego faceta. Nocne życie rządziło się swoimi prawami i nie można było niczego zakładać. Ludzie wyzwoleni, kładli nacisk na dobrą zabawę i nie oszczędzali na to ani pieniędzy, ani sił.
Manager klubu wyglądał o wiele lepiej niż tamci razem zebrani. Jakby nic mu nie doskwierało. Jakby żaden nałóg nie był jego przyjacielem i wrogiem jednocześnie. W odróżnieniu od wszystkich gości klubu, wydawał się nieskazitelny. Harper jednak wiedziała, że każdy ma coś za uszami a pieniądze wiele potrafią zmienić.
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
26/10/2019, 10:21
Powrót do góry Go down
Santiago Medoni
Santiago Medoni
WIEK : 30 || 133
PRACA : kat, biznesmen, szef ochrony Pandemonium
6 stycznia - Pandemonium Tumblr_nvjwvhLQJW1qbvlm0o4_500
Wampir

Pośrednio nie spodziewał się po Harper ani speszenia, ani zaskoczenia; na to wszak miała za dużo narkotyku we krwi, nawet jeśli ów narkotyk nie należał do tych najlepszej jakości. Łatwo było zatracić się w uczuciu, którym napełniał, wiedział coś o tym; w przeciwieństwie do Harper jednak, na nim uzależnienie nie mogło odcisnąć swojego piętna, a trakcie gdy ona będzie słabła. Zęby zaczną się psuć, cera niszczeć, włosy zmatowieją i zaczną wypadać. Nie będzie w stanie się skupić, nie będzie w stanie żyć i funkcjonować bez następnej dawki, choćby miała upodlić się, żeby ją dostać. Bez znajomego uczucia rozluźnienia będzie agresywna i drażliwa, albo wpadnie w całkowitą apatię. Bliscy, jeśli ich miała, będą błagać żeby przestała, albo wyślą ją na odwyk z którego wróci, a potem da się złapać w szpony nałogu znowu. Ktoś, kto raz był od czegoś uzależniony, pozostanie takim do końca życia; może nie brać, może nie pić, a jednak widmo tej bezdennej otchłani będzie się gdzieś czaiło już zawsze, nawołując czasem i kusząc do złego. Ale świat się kończył; czy mogło być zatem gorzej?
Błysnął zębami w uśmiechu, jakby wyjątkowo rozbawiony jej słowami o szukaniu towarzystwa. No bo czy właśnie tak nie było? W jakimś stopniu owszem; tego, że wpadła właśnie jak zając w sidła nie musiała wiedzieć i właśnie ta jej niewiedza sprawiała, że ledwo płynąca w żyłach wampira krew przyspieszała swój bieg. Zmysły się wyostrzały. Słyszał dokładnie przyspieszony narkotykiem rytm jej serca, który wybijał mu na nerwach słodką pieśń. Mięśnie się napięły, gotowe do działania, ale nie. To jeszcze nie był ten moment. Rękoma odbił się od blatu, o który się opierał. Ręce wsunął do kieszeni garniturowych spodni i poczynił kilka bezgłośnych kroków w stronę Harper. Dywan w ciemnoszarym kolorze zagłuszył hałas butów. Czerń spojrzenia przesunął po jej twarzy; byłaby całkiem ładna, gdyby narkotyki nie były dla niej ważniejsze. Ile to razy napatrzył się na śmiertelniczki w takim i gorszym stanie? Gdyby był dobrym człowiekiem, powiedziałby jej, żeby sobie tego nie robiła, a ona oczywiście by go nie posłuchała. Ale nie był ani dobrym, ani człowiekiem.
A jesteś gotowa mi to towarzystwo zaoferować? — Zapytał przekornie, dwuznacznie zwieszając głos. Nie zrobił jednak nic ponadto; powoli i niespiesznie wyminął Harper, pozwalając, by do jej nosa dotarł nienachalny zapach wody kolońskiej, której używał, po czym ruszył ku drzwiom. Przekręcił zamek, choć co warte odnotowania, wciąż można go było otworzyć od wewnątrz. Lewis przynajmniej w teorii nie musiała się zatem obawiać, że ją tu zamknął. Wyglądało to bardziej tak, jakby chciał wykluczyć to, że ktoś mógłby im przeszkodzić. Przystanął, czekając aż Harper się do niego odwróci, a z kieszeni wyciągnął mały, foliowy woreczek pełen białego proszku i uniósł na wysokość jej wzroku.
Czysta, kolumbijska kokaina. Gwarantuję ci, że takiej jeszcze nie próbowałaś — rzekł  tonem bardzo przekonującego sprzedawcy, bo przecież w zasadzie kimś takim właśnie był. Nie czekając na jej odpowiedź, ruszył z powrotem w stronę biurka, po czym zasiadł w obszernym fotelu. Nie spieszył się. Żaden z jego ruchów nie wydawał się przypadkowy, czy nerwowy. Rozsypał kokainę, dzieląc na cztery równe, obfite rzędy przy pomocy wyciągniętego z kieszeni banknotu, który następnie zwinął w rulonik i wyciągnął w stronę Harper, spoglądając na nią z rozbawieniem czającym się w kącikach ust.
To jak będzie? — Wystarczyło się jedynie zbliżyć.
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
26/10/2019, 11:15
Powrót do góry Go down
Harper Lewis
Harper Lewis
WIEK : 34
PRACA : bezrobotny filmowiec
6 stycznia - Pandemonium Giphy
SKĄD : Jewell
Człowiek

Bezwarunkowy odruch kazał jej mocniej przycisnąć skrzyżowane ramiona, gdy mężczyzna oderwał się od biurka i zmniejszył dystans. Spojrzenie nadal miała pewne, ale wprawne oko wampira mogło zauważyć napięcie. Harper wydawało się, że nie pierwszy raz miała do czynienia z takim mężczyzną. Nie myliłaby się, gdyby Santiago był zwykłym śmiertelnikiem, ale nie wiedziała z kim miała do czynienia. Chyba tylko podświadomość podpowiadała jej ostrożność, ale coś innego zawracało jej głowę. Gdyby ktoś zapytał, przyznałaby się, że zmiana towarzystwa wyszła jej na dobre. Nawet jeśli przez chwilę miała ochotę spędzić czas z ochroniarzem, tak Santiago wydawał się o wiele ciekawszy.
- Nie wiem. Może. - Odpowiedziała, chociaż w pierwszym odruchu chciała zignorować pytanie. Obróciła głową w ślad za przechodzącym mężczyzną i odetchnęła jego zapachem. Można było wmawiać sobie, że prawdziwy mężczyzna niczego nie potrzebuje, ale taki miły dodatek jak woda kolońska, zawsze sprawiał wrażenie.
Harper odwróciła się bokiem do drzwi i spojrzała na zamek, który zmienił swoją pozycję. Oblizała usta, jakby poczuła pragnienie i poniekąd tak właśnie było. Nie odmówiłaby szklaneczki czegoś dobrego i była pewna, że mężczyzna posiada najlepszy alkohol na własność. Nie byłaby zdziwiona, gdyby coś zostało jej zaraz zaoferowane. Na pewno nie odmówiłaby. Chętnie rozluźniłaby się jeszcze bardziej. Brwi same podskoczyły w gorę, gdy zamiast alkohol, przed oczami Harper pojawił się woreczek z kokainą. Kuszący biały proszek przemawiał do niej jeszcze bardziej niż wszelkie trunki. Nie mogła oderwać od niego spojrzenia, chociaż nie ruszyła się ze swojego miejsca. Powoli odwróciła się przodem do biurka i z uwagą obserwowała Santiago, rozdzielającego białe dobrodziejstwo. Nawet jeśli miał sobie z nią pogrywać, miała to gdzieś, byle tylko poznać kolumbijski smak. Nie trwało długo nim się ruszyła. Powoli, żeby nie wyjść na zdesperowaną, ale też nad wyraz chętnie. Byłaby głupia, gdyby zmarnowała taką okazję.
Przystanęła przed Santiago i wyciągnęła dłoń po banknot. Palce zacisnęły się na papierku, jeśli mężczyzna nie miał w planach zabawy w kotka i myszkę, tylko dał to czego oczekiwała.
- Czego chcesz w zamian? - Zapytała ale nie czekała na odpowiedź. Nie to było najważniejsze. Pochyliła się, przerzucając włosy na jedną stronę, żeby nie były przeszkodą. Banknot delikatnie dotknął białego proszku i Harper sprawnie wciągnęła całą kreskę. Wyprostowała się, podciągając nosem. Przetarła go i uśmiechnęła się do Medoniego. Spragniona narkotyku, nie zaprzątała sobie głowy jego żądaniami. Zbyt mocno tkwiła już w nałogu, żeby martwić się jego ceną. Nic nie było ważniejsze niż przyjemność, którą odczuwała. Dałaby się pokroić, żeby nigdy jej nie zabrakło. Nie potrafiła żyć bez pomocy ze strony używek.
Wyciągnęła banknot w stronę Santiago, którego imienia dalej nie poznała. Nie potrzebowała tego. Kolubijska kokaina była hojnym podarunkiem, ale cztery kreski zbyt dużą ilością jak na jedną osobę. Harper myślała, że i mężczyzna jest łasy na takie używki. Spojrzała na niego wyczekująco, myślami już będąc przy tym jak sam się pochyla nad biurkiem.
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
27/10/2019, 18:18
Powrót do góry Go down
Santiago Medoni
Santiago Medoni
WIEK : 30 || 133
PRACA : kat, biznesmen, szef ochrony Pandemonium
6 stycznia - Pandemonium Tumblr_nvjwvhLQJW1qbvlm0o4_500
Wampir

Jeśli nawet mógłby przez chwilę wyczuć jej niepokój, ten zniknął szybko, zasnuty mgłą narkotyków. Uczucie naglącego głodu zniechęcało go do bawienia się jedzeniem, więc kiedy się zbliżyła, bez słowa oddał jej banknot, choć w kącikach ust wciąż czaił się niejednoznaczny uśmiech. Będąc tak blisko mogła zauważyć, że jego oczy niemal całkowicie pochłonęła czerń, co jako zaprawiona już w boju koneserka magicznych proszków, mogła poczytać jako fakt, że sam uraczył się wcześniej solidną dawką białego specyfiku. Nawet jeśli spokój i rozmysł wykonywanych przez niego ruchów, bynajmniej na to nie wskazywał. Bez słowa obserwował, jak jedna z linii znika w mgnieniu oka; w odpowiedzi na jej pytanie jedynie nisko się roześmiał, chyba nawet szczerze rozbawiony tym, z jakim pośpiechem uraczyła się narkotykiem. Zupełnie jakby obawiała się, że ten nagle zniknie, a przecież czego jak czego, ale tego miał akurat pod dostatkiem.
Wyczuwał ją doskonale; słaby już zapach perfum, ekscytacji, adrenaliny wzburzonej jak muł w wartkiej rzece. Słyszał bicie jej serca, a gdy odsunęła włosy dostrzegał nawet to, jak drobna tętnica na szyi pulsuje życiem. Krew Lewis zdawała się wołać i ponaglać, a im więcej o tym myślał, im bardziej pozwalał się samemu sobie rozsmakować w tych widokach, tym mocniejszy nacisk na dziąsła czuł, a wyostrzony umysł aż krzyczał, że dosyć tych gierek. Tym mniej chciało mu się czekać i bawić w subtelne gesty i delikatności; zawoalowane propozycje nie do odrzucenia. Takąż już wystosował, a Harper czy tego chciała czy nie, zdążyła już przypieczętować swój los. Brała go za kogoś kim nie był; być może i on mylnie ją oceniał, ale drapieżnik nigdy nie przejmuje się zdaniem ofiary.
Narkotyk szybko rozpanoszył się w krwiobiegu kobiety; przyniósł rozluźnienie i lekkość, której nie dało się porównać do niczego na tym świecie. Świat nabrał ostrości, mięśnie: nowej siły. Umysł się rozjaśnił, kolory w pomieszczeniu pogłębiły się, a każdy dźwięk wydawał się przyjemny. Santiago spojrzał na podany mu banknot, by leniwie, torując sobie drogę przez wyprostowaną rękę Harper, zatrzymać się na jej spojrzeniu. Jej rozszerzone źrenice nadawały oczom wyrazu, który mieli podobno mieć ludzie, którzy się zakochują; jakież to ironiczne. Jeszcze przez chwilę przyglądał się Harper z czymś, co mogła poczytać za zwyczajną uwagę, podszytą troską. Jakby sprawdzał, jak kokaina na nią podziałała i czy aby nie nazbyt mocno. Nie chciałby przecież jej krzywdy, prawda?
Ciebie — roześmiał się, jakby miał to być żart rzucony dla rozluźnienia przez mężczyznę, który liczy na coś więcej, niż wspólne wciąganie koki. I właściwie liczył, choć najpewniej nie na to, o czym mogłaby pomyśleć Harper. Płynąc na fali tej dwuznaczności, ujął jej rękę, wyciągniętą ze zwiniętym banknotem, po czym przyciągnął do siebie, tak by Lewis wylądowała mu na kolanach. I właściwie chciał, naprawdę chciał jeszcze przez chwilę pociągnąć tę farsę; tylko czy było po co? Jedyną przyjemność mogło mu przynieść wbicie się w jej szyję, a ta znajdowała się teraz w jego zasięgu, o ile Harper nie spróbuje się wyrwać. Powiódł ręką po jej biodrze, talii i ramieniu, w geście delikatnym, choć jakby ponaglanym pożądaniem, wciąż jeszcze niezwiastującym żadnej katastrofy; o jakiej zresztą katastrofie mogłaby myśleć teraz Lewis, rozluźniona narkotykami? Świat jest Twój mówił Montana, nim skończył pływając twarzą do dołu w swojej fontannie; dzisiejszego wieczoru świat mógł należeć do Harper, ale tylko przez krótką chwilę. Bo kiedy jego ręka w opiekuńczym geście odsunęła jej włosy, w końcu wplótł w nie palce i już niezbyt delikatnie odciągnął jej głowę do tyłu, eksponując gardło. Mały akt przemocy i niemal obraźliwie pulsująca żyła, wypełniona tym, czego mógł chcieć od niej najbardziej, na tę chwilę odebrały mu rozum. Wszystko trwało raptem ułamek sekundy, w trakcie której kobiecie mogło być ciężko zrozumieć, co się działo; kły wysunęły się z dziąseł, a on pociągnął Harper tak, żeby półleżała na jego kolanach. Mogła poczuć podłokietnik fotela pod łopatkami. Przyciskając ją do siebie w geście zaborczym i wciąż niemal zapewniającym, że nic jej się nie stanie, wgryzł się w blade gardło. Pierwszy łyk rozpalił zmysły, ale nie ugasił pragnienia; pojedyncze ugryzienie nie dało tyle krwi, ile by sobie życzył. Wbił się więc znów, rozrywając nakłucia, a potem raz jeszcze; krew popłynęła bardziej wartko. Nie myślał o tym, co czuła Lewis; najpewniej coś pomiędzy niewyobrażalnym bólem rozcinanego ciała, a niewłaściwą w podobnej sytuacji przyjemnością; o niczym już właściwie nie myślał, tylko o tym, jak wspaniale smakowała gorąca krew spływająca przez przełyk ściśnięty pragnieniem. Z jej gardła mógł się dobyć raptem charkot; nawet jeśli, i tak nikt nie mógł jej usłyszeć.
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
28/10/2019, 11:26
Powrót do góry Go down
Harper Lewis
Harper Lewis
WIEK : 34
PRACA : bezrobotny filmowiec
6 stycznia - Pandemonium Giphy
SKĄD : Jewell
Człowiek

Odpowiedź jej nie zdziwiła. Można byłoby przypisywać to wpływowi narkotyku, ale Harper zdawała sobie sprawę z ceny, gdy tylko stanęła w gabinecie. Nikt nie dawał nic za darmo, a jeśli mężczyzna zapraszał kobietę do siebie, wszystko było jasne. Lewis wiedziała czego oczekuje jej towarzysz. Myliła się tylko w formie zapłaty, którą przyjdzie jej uiścić. Nadal jednak niczego się nie obawiała, chociaż dawno temu mama ostrzegała ją przed takimi mężczyznami.
Powinna być ostrożniejsza, ale nałóg już dawno wypłukał z niej resztki zdrowego rozsądku. Teraz oczekiwała jedynie chwili przyjemności. Resztą mogła się przejmować później. Nie chciała jednak tego robić, więc łapała się wszystkiego, żeby tylko nie myśleć i nie martwić się o następny dzień. Obecnie skupiona na zachwycie, który odczuwała, przyjrzała się Santiago. Intrygujący na początku rozmowy, teraz był jeszcze ciekawszy. Harper uśmiechnęła się od ucha do ucha, gdy padła odpowiedź. Pozwoliła się przyciągnąć i opadła tyłkiem na męskie kolana. Nieśmiałości wyzbyła się już dawno, ale dopiero po narkotyku czuła się swobodnie. Tak naprawdę w pełni. Czując dłoń, sunącą po jej ciele, wypuściła banknot z dłoni i położyła ją na policzku mężczyzny. Miała ochotę zainicjować pocałunek, ale przedłużała chwilę napięcia. Nigdzie im się nie spieszyło. Zdawało się, że cała noc przed nimi. Świadczyły o tym nie tylko kolejne trzy kreski białego proszku.
Delikatność ruchów dłoni, która sunęła po ciele Harper, nawet ją zaskoczyła. Nawet jej się to podobało, co wyraziła swoim spojrzeniem i uśmiechem. Szybko jednak zrozumiała, że to tylko mały wstęp. Pociągnięcie za włosy było czymś do czego zdawała się być przyzwyczajona. Może nawet lubiła, ale Santiago nawet nie chciał wiedzieć. Nie oponowała, nadal nie wiedząc w jakiej pułapce się znalazła. Jeszcze przez chwilę wszystko było dla niej tylko początkiem do upojnej nocy, po której dostanie trochę czystej kolumbijskiej kokainy na drogę. W najlepszym wypadku.
Plany, jakie sobie ułożyła w głowie, szybko runęły jak domek z kart. Pozycja przestała być wygodna, ale to i tak był najmniejszy problem. Ugryzienie wystraszyło i wywołało instynktowną próbę wyrwania się. Dłoń, która wcześniej dotykała policzka, znalazła się na ramieniu mężczyzny. Harper podjęła próbę odepchnięcia Santiago, ale ta była mizerna w skutkach. Panika zalała ją przy drugim wbiciu kłów. Oczy otworzyły się szeroko. Spojrzenie wbiło w jasny sufit, który chyba miał być ostatnim widokiem, na jaki zasłużyła. Zasłużyła? Głos uwiązł w gardle Harper na dobre. Rzeczywiście jakieś charczenie wyrwało się na zewnątrz, ale słów nie można było usłyszeć. Pierwsza próba walki o swoje życie, uleciała z siłami, które kurczyły się jak ilość krwi w ciele kobiety. Harper chciała złapać się za gardło, ale machnęła tylko rękami, które nie trafiły do celu. Powieki powoli opadły, gdy przed oczami stanęło kilka bliskich twarzy. Poczucie bezsilności i myśl o bliskiej śmierci była ostatnią.
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
3/11/2019, 17:15
Powrót do góry Go down
Santiago Medoni
Santiago Medoni
WIEK : 30 || 133
PRACA : kat, biznesmen, szef ochrony Pandemonium
6 stycznia - Pandemonium Tumblr_nvjwvhLQJW1qbvlm0o4_500
Wampir

Jego delikatność była złudna dokładnie w ten sam sposób, co kłamstwa, którymi obok narkotyków karmiła się Harper. Słabła. Powoli przestawała się szamotać. Życie ulatywało z niej dokładnie tak, jak jej krew rozrzedzona kokainą. Tętniąca w słabnącym sercu muzyka była dla Santiago tym, co kiedyś, dawno, w poprzednim życiu śpiew kogoś, kto znaczył stanowczo zbyt dużo, by wspomnienie to przepadło gdzieś w odmętach skrzywionej teraz podświadomości. Zapomniał się. Wyczuł to dopiero pod językiem; nierówną fakturę skóry, porozrywanej stanowczo zbyt mocno, by zagoiła się w najbliższym czasie samoistnie, bez szwów. Nie było mu przykro z tego powodu; satysfakcja spowodowana pełnym żołądkiem i pierwszymi oznakami narkotycznego rozluźnienia skutecznie zagłuszyłaby wyrzuty sumienia u nawet najbardziej świętobliwej figury, cóż zatem dopiero gdy w grę wchodził ktoś taki, jak Medoni?
Wstał, strącając z siebie niemal już bezwładne ciało; w oczach kobiety tliły się jeszcze resztki urywanej świadomości. Wyjął z butonierki marynarki zawieszonej na fotelu chustkę i otarł usta. Harper spadła na podłogę, ale te kilka stłuczeń byłoby jej najmniejszym problemem. Musiał przyznać, że nie wyglądała nawet w połowie tak źle, jak to kończyło się dla jego ofiar jeszcze parę miesięcy wstecz. Tym bardziej nie miał sobie zatem nic do zarzucenia; ba! Nawet nie pobrudził Castellanos dywanu. Mógł tylko zgadywać, jak czuła się w tej chwili Harper, bo wspomnienie życia, które gasło w nim sto lat temu były już niemal całkowicie rozmyte. Były takie rzeczy, których lepiej było nie pamiętać. Śmierć zwykle przynosiła spokój; jemu przyniosła jedynie przekleństwo, nad którym nie miał ochoty dywagować, gdy zastrzyk energii rozszedł się po skostniałych z zimna żyłach. Nabrał zdrowszych kolorów, a dłoniom zwróciło to utraconą ciepłotę. Przykucnął przy Lewis i ujął ją pod brodę, zwracając twarzą tak, żeby na niego patrzyła. Wzrok błądził już ledwo przytomnie. Kim dla niej w tej chwili był? Zbawcą, oprawcą? Mordercą? Narzędziem w rękach sprawiedliwości? Skoro faszerowała się taką porcją narkotyków, równie dobrze można było uznać, że sama skazywała się na śmierć; on jej tylko pomógł, pchając w ramiona Santa Muerte. Wciąż jednak oddychała, balansując gdzieś na granicy pomiędzy życiem, a śmiercią.
Ktoś napadł cię w zaułku, tutaj w ogóle cię nie było. Jeśli jakimś cudem przeżyjesz, powinnaś mu podziękować i nigdy więcej nie tknąć tego gówna — rzekł, nic stąd ni zowąd. Zaśmiał się nisko z własnego żartu. Nie dawał jej dużych szans na przeżycie, właściwie nie miał nawet pewności, ile sensu będzie ze sobą niosła hipnoza, kiedy kobieta była w takim stanie. Zamierzał jednak wymazać ich spotkanie z jej pamięci. Związał jej na szyi chustkę, po czym wezwał ochroniarza, który zahipnotyzowany, miał ją wynieść dokładnie tam, gdzie ją znalazł — do zaułka. Bocznym wyjściem, by nikt nie widział. Być może niepotrzebnie Santiago aż tak się tym wszystkim kłopotał; nikt nie pilnował już tajności. Nikt nie musiał karać go za to, że zabił śmiertelniczkę, która była na tyle nieodpowiedzialna, by sama wpaść mu w ręce. Wciąż nie czuł się jednak w Oregonie, ba! W Ameryce Północnej na tyle swobodnie, by egzystować z podobną beztroską, co w Ameryce Południowej. Poza tym mogli mieć ogon; długi kordon przydupasów Luciano, którzy tylko czekali, żeby powyrywać mu kły, a jego odciętą głowę nabić na pikę. Czekał.

    | z/t
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
4/11/2019, 19:37
Powrót do góry Go down
Los
Los
Konto Techniczne

The member 'Santiago Medoni' has done the following action : Rzut kostkami


'Rzut k100' : 77
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
4/11/2019, 19:37
Powrót do góry Go down
Arthur Carstairs
Arthur Carstairs
WIEK : 34 lata
PRACA : Strażak
SKĄD : Astoria
Łowca

Dziwnie zrobiło się w jego życiu.
Może to kwestia tego, że jak wszyscy, musiał żyć z widmem śmierci w męczarniach nad głową? A może dlatego, że miejsce które nazywał swoim połownicznym domem przez ostatnie trzy lata po prostu zapadło się pod ziemię? Grzebiąc domy jego przyjaciół (a nierzadko i samych przyjaciół) gdzieś głęboko pod ziemią? Jako strażak sądził, że wyślą ich tam, żeby pomóc jakoś cywilom. Okazało się jednak, że nie było komu pomagać. Ludzie albo mieli tyle szczęścia, by znaleźć się wtedy poza miasteczkiem, albo tyle pecha, by pozostać akurat w jego granicach.
Naturalnym było dla niego zaproponować, by Jessie i Raven zatrzymały się u niego. Właściwie pewnie nawet Astorów by pomieścił w swojej ciasnej, astoriańskiej klitce, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Wszyscy jednak szybko się wykruszyli, począwszy od Jessie wyprowadzającej się do Wolfe'a, na Astorach wracających w rodzinne kąty kończąc. Raven skorzystała z oferty, a jako że nie wchodzili sobie szczególnie w drogę, Carstairs musiał przyznać, że mieszkało się z nią naprawdę wygodnie. Miała swoje tajemnice, on miał swoje. Ostatnią osobą, z jaką dzielił mieszkanie na dłużej była Nina. Teraz jednak było inaczej, a relacja z Raven wyzbyta była wszelkich podtekstów. Trochę też ratowała go przed pogrążeniem się we frustracji. Dni mijały, sytuacja się pogarszała, a oni, łowcy, nie byli bliżsi rozwiązania zagadki. Przeciwnie, pytania tylko się piętrzyły. Fakt, że przy Raven starał się tryskać dobrym humorem i wigorem, nieco bronił go przed ponurymi myślami.
Dzisiaj wyciągnął ją do kina. Prawie zabawne wydawało mu się, że świat się kończył, wojna na świecie szalała, a kina wciąż wyświetlały filmy. Tak to już chyba działało.
Wracali do mieszkania przez miasto. Uznałby to za wyjątkowo kiepski pomysł, gdyby Raven szła sama. Co prawda była policjantką, a zatem twardą babką, ale świat już nie takie twarde babki, przytłoczone złem tego świata, widział. Przechodzili obok Pandemonium; miejsca, które jawiło mu się jako jedna z dziupli zła tego miasta. Nie miał pojęcia, jak głęboko to zło sięga. Nie zwracał zresztą uwagi na neony, a skupiał się na anegdotce, dotyczącej dwóch psów, rabina i wiadra benzyny ekstrakcyjnej, którą opowiadał właśnie Raven, gestykulując energicznie.
Jaki to przypadek ich tu dzisiaj przywiał? A może to wcale nie był przypadek?
Coś miauknęło głośno, nagląco, w zaułku obok którego przechodzili. Parsknął śmiechem, choć przystanął, patrząc w ciemność. Był to pewnie jakiś bezdomny kot; może zatrzasnął się w kontenerze na śmieci? Faktem było, że biorąc pod uwagę wzrost przestępczości w mieście, nie powinien był się tym interesować, a zwyczajnie przejść dalej. Z drugiej strony sprawdzenie tego nic go nie kosztowało... Ewentualne istoty nadnaturalne zupełnie ironicznie wykluczył; bo hej, przecież żadna z nich nie byłaby tak głupia, by kryć się w centrum miasta, prawda?
- Zaczekaj chwilę, chyba jakiś kot utknął na drzewie - stwierdził, czyniąc nawiązanie do swojego pasjonującego zawodu. Poświecił sobie ekranem przestarzałego telefonu, który jednak słabo poradził sobie z rozgonieniem mroku zaułka. W słabym świetle nie od razu zauważył ciało. Kot, który go zaalarmował miauknął raz jeszcze; jego oczy błysnęły w ciemności, a potem zwierzę odskoczyło gdzieś w bok i czmychnęło z zaułka. Ale na ziemi... Serce przyspieszyło rytm.
Nie poznał w tej dziewczynie Harper, z którą spotkał się parę miesięcy temu, choć może powinien. Nie było na to czasu.
- Hej! - Zawołał do niej. Nie poruszyła się. Pochylił się ku ciału i przyjrzał bliżej. Dopiero wtedy zauważył krew przesiąkającą przez chustkę zawiązaną na szyi i zaklął szpetnie.
- Raven, potrzebna pomoc - podniósł głos tak, żeby kobieta go usłyszała. Sam wpierw sprawdził puls. Słaby, ale bił. Dopiero wtedy zaczął w twarzy ofiary dostrzegać znajome kształty. I zaklął jeszcze raz.
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
4/11/2019, 21:34
Powrót do góry Go down
Raven Connors
Raven Connors
WIEK : 31
PRACA : Stróż prawa
6 stycznia - Pandemonium Tumblr_nvgp9o6pRr1s0t9k2o8_250
SKĄD : Jewell
Człowiek

Z początku była sceptycznie nastawiona co do tego całego pomysłu odnośnie wyjścia do kina – wciąż miała bowiem z tyłu głowy, że niedawno ona i Jess straciły dom, z garnka im się nie przelewało, do tego mieszkały kątem u znajomych i tylko dzięki ich dobroci obie nie wylądowały na bruku. Uważała za niestosowne więc dodatkowo nadwyrężać gościnności, ostatecznie dała się jednak przekonać Arthurowi, gdy pół żartem zarzucił jej, że ta nie chce się z nim zadawać. Tą drobną uszczypliwością obrócił kota ogonem i sprawił, że Connors wreszcie dała się zaprosić.
I była w głębi serca z tego faktu zadowolona. Dotychczas nie znali się bowiem na tyle, by czuła się wystarczająco swobodnie w ich wspólnej przestrzeni, co może nie było specjalnie uciążliwe przy trybie życia, jaki oboje prowadzą, jednak nie pozwalał Connors gdziekolwiek poczuć się, jak w domu. Nie potrafiła docenić, jak istotną dla jej dobrego samopoczucia będzie tak mała rzecz. Nawet fakt, że raz zrobiła mu śniadanie, dzięki czemu mieli chwilę, by dłużej porozmawiać przy kawie nie sprawił tego, co ta jedna wycieczka do kina. I ten jeden żart o Żydzie, niebezpiecznie bliski spalenia.
Teraz nawet wyjątkowo nie myślała zbyt wiele o tych wszystkich sprawach wymagających przemyślenia. Przemierzając razem miasto, w pełni zaś oddała się słuchaniu opowieści przejętego towarzysza o smutnych perypetiach jej brata w wierze, kiedy nagle na dźwięk, który w pewnych sytuacjach mógłby zostać wzięty za rozpaczliwy płacz dziecka, a nie miauczenie kota, włosy zjeżyły jej się na karku. Zastygła w bezruchu, nasłuchując.
- Ta, utknął – z jakiegoś powodu jej intuicja zaczęła nagle strzelać do niej z czerwonych rac dymnych. Może to dlatego, że nagle zatrzymali się w okolicy, skąd młode dziewczęta wracają niekiedy z siniakami w okolicach dekoltu i urazem na psychice. Tymczasem jej towarzysz beztrosko postanowił powędrować w zaułek. Wywróciła oczami.
- Wiesz co, może wyłaź stamtąd – nieśmiało zasugerowała towarzyszowi, gdy on dalej posuwał się w ciemność. Nie to, żeby odmawiała komuś pomocy, ale czuła się nieswojo, nie mając przy sobie kompletnie żadnej broni. Gdzieś po drugiej stronie ulicy dostrzegła przechodzącą pospiesznie postać – zbłąkany przechodzień przyspieszył kroku, gdy Arthur zawołał Connors z tej ciemności.
Nie wahała się ani chwili, zawróciła szybko w jego stronę i energicznym krokiem doskoczyła do niego, by sprawdzić, co też sprawiło, że przestał przebierać w słowach. Gdy tylko zmaterializowała się obok, przekleństwa dotarły także i do jego uszu.
Wyciągnęła telefon, by dać im obojgu więcej światła, dopiero ujrzała znajome rysy. Na krótką chwilę wstrzymała oddech, by zaraz wypuścić go z sykiem.
- Żyje? - Spytała głosem pozbawionym emocji i pochyliła się nad kobietą, by posłuchać oddechu. To, co usłyszała musiało jej się nie spodobać, chwyciła bowiem błyskawicznie za telefon i wybrała numer na pogotowie, cały czas klęcząc naprzeciwko Arthura.
- Ja dzwonię, ty sprawdź, co z nią – drugą ręką wyszarpnęła z czeluści dwie lateksowe rękawiczki. Zawsze starała się mieć na podorędziu jedną parę.
- Zmieścisz się w nie? - Przekazała je Arthurowi. Pozorny spokój w głosie był tylko pozorny – drżące ręce zdradzały bowiem cały niepokój i zdenerwowanie.
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
6/11/2019, 23:00
Powrót do góry Go down
Arthur Carstairs
Arthur Carstairs
WIEK : 34 lata
PRACA : Strażak
SKĄD : Astoria
Łowca

Nowocześniejszy telefon znacznie lepiej poradził sobie z oświetleniem zaułka; wtedy jednak Arthur usłyszał, gdzie Raven zamierzała dzwonić, a choć było to w tej chwili całkiem zasadne, kiedy tylko zdjął chustkę z szyi Harper wiedział już, że wykluczone. Wziąłby to za atak zwierzęcia, tak paskudnie to wyglądało, ale mógł wyodrębnić kilka podwójnych otworów, których już pomylić się nie dało. Napatrzył się na takie rany zbyt wiele razy, żeby teraz nie wiedzieć, co ma przed oczami. Nie mógł mieć pewności, czy była tylko ugryziona, czy zainfekowana, ale nie mogli ryzykować szpitala, nawet jeśli to pierwsze, co się w tej chwili nasuwało. Zdjął kurtkę i okrył Harper. Jej bladość nie wskazywała na nic dobrego.
- Nie. Potem ci wyjaśnię. Musimy się dostać do domu - złapał podane mu rękawiczki i wciągnął jedną, choć nawet na to nie było teraz czasu. Wcisnął jej w rękę swój telefon, nim nałożył też drugą.
- Zadzwoń do Barneya i powiedz, że ma natychmiast przyjechać pod Pandemonium - dodał, wszelkie ewentualne pytania ucinając krótkim musisz mi zaufać, co najpewniej nie brzmiało przekonująco, ale nie było teraz czasu by tłumaczyć, dlaczego tak.
W coś ty się kurwa wpakowała. Tylko tyle przelatywało mu przez głowę, kiedy zdejmował bawełniany sweter i rozdarł na prowizoryczny opatrunek. W krwawym bałaganie na jej szyi nie mógł dostrzec, czy tętnica została naruszona, ale krew nie tryskała jak w filmie Tarantino, więc zgadywał, że nie; z drugiej strony gołym okiem było widać, że musiała stracić jej już sporo, nawet jeśli pozornie na to nie wyglądało. Szkarłatu było tyle, co w chustce którą miała związaną wokół szyi. Na dobre wyszło, bo rana była chociaż uciśnięta. Zresztą Arthur doskonale wiedział, dlaczego straciła aż tyle krwi i dlaczego krwawienie nie było tak silne jak mogłoby. Wampiry w Astorii?
Jeszcze tego im brakowało.
Minuty oczekiwania na jego znajomego, który jeździł taksówką po mieście, zdawały się trwać wieki. Puls Harper był słaby, ale wyczuwalny; wampir musiał się nad nią ulitować, albo nie być aż tak głodny. Pięć minut, wydających się wiecznością, upłynęło w końcu, a pod klub podjechała z piskiem opon taksówka. Arthur wciąż klęczał przy Harper; Raven mogła go zmienić, lub wyjść z zaułka i dać znak Barneyowi, żeby podjechał bliżej.
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
8/11/2019, 13:56
Powrót do góry Go down
Raven Connors
Raven Connors
WIEK : 31
PRACA : Stróż prawa
6 stycznia - Pandemonium Tumblr_nvgp9o6pRr1s0t9k2o8_250
SKĄD : Jewell
Człowiek

Korzystając z okazji, także i Raven rzuciła okiem na ranę, przez co dłonie jeszcze mocniej zacisnęła na obudowie telefonu. Przekonana dobitnie o konieczności rychłego wezwania profesjonalnej pomocy, nie od razu zrozumiała, co też Arthur właśnie do niej powiedział. Miała niby rozłączyć rozmowę z numerem alarmowym nad wykrwawiającą się dziewczyną i... zadzwonić po kolegę? Gdy absurd obecnej sytuacji w pełni do niej dotarł, miała niesamowicie głupią minę... Której Arthur zapewne nie zauważył przez otaczające ich mroki.
Westchnęła, odkładając telefon.
- Wiesz, co każesz mi w tej chwili zrobić, czy po prostu oczadziałeś? - Zaczęła z zamiarem kontynuowania tyrady o kryminalnym zabarwieniu przypadku nieudzielenia pomocy poszkodowanemu i narażeniu zdrowia, a nawet życia na poważny uszczerbek, kiedy Carstairs wcisnął jej w dłoń swój telefon. Wybrała numer Barneya z książki telefonicznej w duchu modląc się, by odebrał natychmiast i nie stał właśnie w jakimś korku na drugim końcu miasta. Gdy tylko odebrał, nie wdając się w szczegóły poinformowała go o sytuacji. Telefon odłożyła z lekkim obrzydzeniem na twarzy, jakby był jakimś narzędziem zbrodni. Jak tylko mogła, starała się pomóc przy opatrywaniu Harper dosłownie co minutę monitorując jej oddech. Nie tylko z tego powodu nie rzuciła jeszcze w stronę Arthura wiązanki przekleństw, od której zapiekłyby go uszy. Po pierwsze mieli przed sobą sprawę większego priorytetu, po drugie zaś w jej głowie kłębiło się zbyt wiele pytań, by teraz wyskakiwać z mordą na jedyną osobę, która zdawała się na tyle w sprawie obeznana, by móc Connors cokolwiek rozjaśnić.
- Zostań – warknęła, wybiegając na drogę i wymachując zakrwawioną dłonią na kierowcę żółtego, narowistego rumaka. Jakoś po wyglądzie jegomościa domyśliła się w lot, że nie mógł nazywać się inaczej, niż Barney. Wskazała mu zaułek.
- Tutaj – rzuciła kolejne polecenie, a sama popędziła, by otworzyć tylne drzwi samochodu. Zrobiła to na tyle gwałtownie, że jej jeszcze nie do końca funkcjonujące po postrzale ramię przeszył ostry ból. Skrzywiona w cierpieniu twarz powitała ich w zaułku, gdy już wspólnymi siłami nieśli pannę Lewis. Pomogła, na ile tylko była w stanie, wreszcie sama rozsiadła się na przednim siedzeniu – z tyłu zapewne tylko by przeszkadzała.
- Co teraz masz niby zamiar z nią zrobić? Zawieźć do weterynarza? - Rzuciła ponad ramieniem, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu fajek. Dobyła wreszcie jedną, którą spróbowała natychmiast odpalić, jeśli żaden z panów jej nie powstrzymał. Kolejny raz odezwała się po dobrych kilku minutach jazdy.
- O chuj tu chodzi, możesz mi powiedzieć? - Nie wytrzymała. Obróciła się, by spojrzeć mu prosto w twarz.
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
12/11/2019, 23:21
Powrót do góry Go down
Arthur Carstairs
Arthur Carstairs
WIEK : 34 lata
PRACA : Strażak
SKĄD : Astoria
Łowca

Na dobrą sprawę nie miałby nawet Raven za złe wiązanki przekleństw; w jej oczach był najpewniej pozbawionym powagi lekkoduchem, prawda znacznie odbiegała jednak od tego obrazu i nie po raz pierwszy był w sytuacji takiej, jak ta. Ileż to razy zszywał znajomego łowcę? Uciskał kikuty po odgryzionych kończynach? Mogło brzmieć to absurdalnie, mogło być w ogóle do niego niepodobne, ale często taka była łowiecka rzeczywistość. Byli tylko ludźmi, którzy mierzyli się z siłami, które często znacznie przewyższały ich własne. Obecny przypadek nie był wyjątkiem od tej reguły.
Kiedy żółte taxi zasłoniło wejście do zaułka, wziął Harper na ręce; sadzając ją na tylnej kanapie, usiadł tuż obok i ułożył sobie na kolanach, chcąc kontrolować jej stan. Wyjdziesz z tego powtarzał w myślach jak mantrę, w ogóle nie biorąc pod uwagę innej możliwości niż właśnie taka, że wszystko skończy się dobrze, a Harper nie skończy z parą kłów i brakiem odporności na słońce. Albo nie przemieni się w strzygę. Albo cokolwiek.
- Barney, jedź do mnie. Gazu! - Ponaglił. Barney jedynie skinął głową i faktycznie ruszył szybciej; nie była to pierwsza taka sytuacja, ani ostatnia. Puścił mimo uszu komentarz Raven o weterynarzu, nie chcąc jej już bardziej drażnić, a zgadywał, że jakiekolwiek słowa by teraz nie padły, nie miałyby większego znaczenia.
- Palenie tutaj to chyba kiepski pomysł - zauważył w odpowiedzi, bez krzty wyrzutu w głosie. Ot, samochód był jednak zamkniętą przestrzenią, a oni mieli tu niedotlenioną poszkodowaną. Zasnucie tak małego miejsca dymem nie musiało zaszkodzić, ale też pewnie niespecjalnie Harper pomoże. - Potem ci wszystko wyjaśnię - zapewnił krótko, łżąc przy okazji jak pies. Co mógłby jej przecież wytłumaczyć? Nie zawieziemy jej do szpitala, bo zaatakował ją wampir? Pośrednio nie miał też pojęcia na co liczył, bo przecież nie na nagłą amnezję Connors, która zwyczajnie zapomni dopytać, co się stało. Carstairs nigdy nie był najlepszym kłamcą, próba wymyślenia jakiejś wymówki musiała więc poczekać.
Barney był dobrym kierowcą, choć każdy zakręt i przejechane czerwone światło mogło wzbudzać pewne wątpliwości, czy aby na pewno. W końcu dotarli jednak pod budynek, w którym mieściło się okupowane przez Raven i Arthura mieszkanie. Najdelikatniej jak mógł podniósł Harper i nie bez wysiłku wysiadł z samochodu, mamrocząc do Barneya, że rozliczą się przy okazji.

Jedziemy tutaj, koniec.
Re: 6 stycznia - Pandemonium6 stycznia - Pandemonium Empty
14/11/2019, 13:21
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Powrót do góry Go down
Skocz do: