Memento mori
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 :: Kościół katolicki Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down
Valentina, Kayla i Santiago, 5 stycznia, cmentarz
Elise Lopez
Elise Lopez
WIEK : 25 // 40
PRACA : kiedyś przedszkolanka
Valentina, Kayla i Santiago, 5 stycznia, cmentarz  Tumblr_inline_pa4ia6G5Pb1rk450s_540
Nieaktywny/Dezaktywowany

05/01

Zimne krople deszczu spływały po jej policzkach. Siedziała i skulona przyciskała kolana do piersi, dygocząc z zimna. Patrzyła na swoje wyciągnięte, trzęsące się dłonie, które pokryte były ciemną ziemią. Znajdowała się ona także pod jej paznokciami, które w większości były już połamane. Włosy wcześniej upięte w delikatny kok teraz zlepione ziemią przyklejały się do równie brudnych policzków. W głowie miała pustkę. Nie wiedziała skąd jest, co tutaj robiła. Łzy, które spływały jej po policzkach zlewały się z kroplami deszczu. Wiatr targał koronami pobliskich drzew, świat wyglądał tak, jakby pogrążył się w chaosie, a ona? Siedziała oparta o kamienną tablicę, mając na sobie jedynie strzępy materiału i wpatrywała się w dziurę znajdującą się nieopodal niej. Nie rozumiała kompletnie nic, niewidzialna ręka zaciskała się na jej gardle, nie pozwalając krzyczeć. A zresztą, kto by ją teraz usłyszał? Bała się. Pustka panująca w jej głowie była bardziej przytłaczająca niż można było to sobie wyobrazić. Jedyne co zapisało się w jej pamięci to chęć zaczerpnięcia powietrza. Desperacja próba wypełnienia nim swoich płuc, chociaż nie było to faktyczne wspomnienie. Nie umiała tego określić.
Rozbiegane, pełne przerażenia oczy rozglądały się dookoła co jakiś czas, mając jakby nadzieję na ratunek. Chciała krzyczeć, ale czy z jej gardła faktycznie wydobywał się głos, tego nie była pewna. Miała świadomość tego, że powinna wstać i ruszyć przed siebie, ale jednocześnie obawiała się iż nie będzie w stanie stanąć na własnych nogach. W końcu podjęła tę walkę, ostrożnie, niezdarnie podniosła się z mokrej ziemi. Oparła się dłonią o nagrobną płytę, palcami drugiej dłoni sunąc po wygrawerowanych literach układających się w imię i nazwisko zmarłej. "Elisabeth Lopez" mówił grawer. Czy to...? Była przytłoczona, jak to możliwe, że nicość w jej głowie mogła tak doprowadzać ją do szału. Ruszyła nieporadnie przed siebie, między kolejnymi miejscami pochówki. Jej zaschnięte gardło, ociężały język utrudniały ułożenie się ust w słowa i wydobycie z siebie jakiegokolwiek głosu. Nie mówiąc już o przekrzyczeniu strasznej ulewy. Desperacko próbowała zasłonić to, czego nie zasłaniał podarty i jakby nadszarpnięty zębem czasu. W niektórych miejscach materiał był rozerwany odsłaniając pokrytą lepką ziemią skórę, miejscami wytarty ze starości. Zdawało się jej, że krzyczała, wołając o pomoc, stawiając kolejne kroki, ale nie słyszała samej siebie.
Powrót do góry Go down
Valentina Castellanos
Valentina Castellanos
WIEK : 25 // 128
PRACA : właścicielka Pandemonium
Wampir

Nie powiedziała nikomu gdzie idzie, ani po co. Wymknęła się właściwie tuż po zmroku, zanim jeszcze najgorsza burza rozszalała już na dobre i zamiast z klubu do mieszkania, przyszła tutaj, do kościoła. Dzisiejsza noc wydawała się dziwna; jakby coś prócz burzowych chmur wisiało w powietrzu. Czuła to, choć nie mogła przypisać do niczego konkretnego. Właściwie samej chciało jej się z siebie śmiać; nie potrafiła już wierzyć, nie tak jak za życia. Dużo żalu nawarstwiło się w niej przez całe nie-życie, również do Boga, jeśli ten faktycznie istniał. Jej stwórca, ten wampirzy, pod tym względem przejawiał zupełnie inne podejście, którego nie rozumiała. Nic nie miało ocalić ich przed piekłem, więc po co te modły? Po co klękać z różańcem w ręku, skoro to już i tak niczego nie zmieni? Kim był Bóg, by odwrócić się od nich, nawet jeżeli to przekleństwo zostało im sprowadzone na głowę wbrew ich woli? Dlatego zawsze towarzysząc Cosimo w świątyni, pozwalała sobie na pogrążenie we frustracji. Cichy manifest własnego niezadowolenia. Bo przecież gdyby ktokolwiek dał jej wybór, nie chciałaby tego.
Cześć Boże, to znowu ja. Pamiętasz mnie jeszcze?
W progu skromnej świątyni stanęła, gdy w zasadzie już ją zamykano. Parę słów okraszonych hipnozą, skierowanych do starszej siostry zakonnej, która już ryglowała drzwi, sprawiło jednak, że akurat dzisiejszej nocy miała o tym zapomnieć. Valentina potrzebowała ciszy. Nie wierzyła już, ale w świątynnej atmosferze i zapachu kadzidła było zawsze coś absurdalnie podniosłego i uspokajającego, co przypominało o dawnych czasach. Gdy ubrana w swoją najlepszą sukienkę, zasiadała pomiędzy matką i ojcem w kaplicy w Tamaulipas, a Santiago usilnie starał się ją rozbawić, strojąc do niej miny, kiedy dorośli nie patrzyli. Teraz jednak przyszła tu by się wyciszyć. A może poczuć jakiś zalążek utraconej normalności, której tak jej brakowało, odkąd Cosimo zniknął.
Usiadła w jednej z ostatnich ławek, szczelniej opatulając się płaszczem; prawie parsknęła śmiechem, zdając sobie sprawę z tego, że cała ta sytuacja przypomina raczej kiepski dowcip. Wampir, morderca i właścicielka burdelu wchodzi do kościoła... Ostatnimi czasy nie było jej jednak szczególnie do śmiechu. Wbijając wzrok w ołtarz, na którym paliły się samotne świece obok tabernakulum, usłyszała pierwszy grzmot, który przeciął nocną ciszę. Burze w styczniu były rzadkim zjawiskiem, podobnie jednak wiosenna pogoda, a właśnie taką cieszyli się od kilku dni.
Straciła całkowicie poczucie czasu. Na zewnątrz szalała burza, ale ona tutaj była bezpieczna; samotna sylwetka targana wątpliwościami, których nikt nie mógł rozwiać. Przychodzili tu tylko wierzący i desperaci, a ona z pewnością nie należała do tych pierwszych. Z zamyślenia wyrwał ją krzyk, który przebił się przez grzmot i szum deszczu. Odwróciła się w stronę wejścia do kościoła; hałas dobiegał jednak gdzieś z zewnątrz. Wstała i ruszyła w stron wyjścia; stukot obcasów jej botków odbijał się od ścian pustego kościoła. Szarpnęła za ciężkie drzwi i rozejrzała się, nasłuchując, czy krzyk podniesie się znowu. Ciężko było cokolwiek wypatrzyć przez strugi deszczu, ale w końcu jej się to udało: ruch na cmentarzu. Zmarszczyła brwi. Duchy. Jak na rodowitą Meksykankę przystało, cmentarze nie kojarzyły jej się z zadumą i smutkiem; Día de Muertos było dniem celebracji i świętowania rozgrywającym się w podobnej scenerii i nie było w tym niczego, czego należałoby się bać. Wyjęła z torebki parasol i rozłożyła, ruszając w tamtą stronę. Buty zapadały się w ziemi miękkiej od deszczu.
- Hej! Stój! - Odkrzyknęła.
Powrót do góry Go down
Kayla Carter
Kayla Carter
Nieaktywny/Dezaktywowany

Głośne nabranie powietrza i męczący kaszel jak po zachłyśnięciu się wodą to pierwsze co Kayla poczuła po otwarciu oczu. Siedziała skulona, oparta o coś zimnego. Była boso z podartymi spodniami, koszulą w kratę w równie opłakanym stanie oraz czarnej skórzanej kurtce w nieco lepszym stanie, nie na tyle jednak by nie dygotać z zimna pod wpływem intensywnego deszczu. Spojrzała na swoje dłonie i bose stopy. Była pewna, że chyba powinna ubrać się cieplej jak na tą porę roku jak wychodziła z domu. Ale...Ale gdzie był dom? Gdzie był dom i dlaczego jest w tym miejscu? Właśnie, gdzie ona właściwie się znajduje?
Kayla przetarła dłonią twarz starając się ściągnąć z niej kapiącą wodę po czym wstała i rozejrzała się wokoło. Wszystko wskazywało na to, że znajduje się na cmentarzu? Ale dlaczego? Co ona tutaj robi? Nie wygląda na to, żeby przyszła na pogrzeb. Co więcej tu robiła? Pewna panika zakradła się do głowy Kayli kiedy uświadomiła sobie, że nawet nie wie jak się nazywa. Wokół smagający drzewa wiatr, i zacinające krople zimnego deszczu, który przemoczył jej twarz, włosy i przedarte w wielu miejscach spodnie i koszule. Kayla wzięła głęboki oddech próbując opanować rosnąca panikę i starała się drżącymi rękami zapiąć kurtkę. W jej kieszeni znalazła wisiorek na rzemyku. Nie pamiętała by posiadała coś takiego, niemniej jednak ścisnęła go w swojej dłoni po czym założyła na szyję, mając przeczucie, że powinna trzymać ten przedmiot przy sobie.
Starając się unikać zimnych nagrobków, powoli stawiała krok za krokiem, a jej bose stopy zatapiały się w zimnym błocie utworzonym przez ulewne deszcze. Nie wiedziała dokąd idzie i po co, wiedziała jedynie, że zostanie na cmentarzu nie będzie najlepszym pomysłem. Dlaczego tak dziwnie się czuła idąc? Jak nie chodziła od dłuższego czasu. Co się z nią działo? Nie pamięta gdzie jest ani jak się nazywa, a jej ciało ledwo jej słucha. Jak można czuć taką nicość w głowie i taką słabość w mięśniach? Dlaczego jest taka obdarta, a w jej skórze i włosach jest ziemia? Tyle mnie i bardziej ważnych pytań kołatało się jej po głowie, a na żadne nie mogła znaleźć odpowiedzi. Jedyne co mogła to iść powoli i nieporadnie przed siebie. i to właśnie czyniła.
Powrót do góry Go down
Santiago Medoni
Santiago Medoni
WIEK : 30 || 133
PRACA : kat, biznesmen, szef ochrony Pandemonium
Valentina, Kayla i Santiago, 5 stycznia, cmentarz  Tumblr_nvjwvhLQJW1qbvlm0o4_500
Wampir

Po co właściwie tu za nią przyjechał?
Cóż, też chciałby to pewnie wiedzieć. To już nie była kwestia braku zaufania czy wiara w to, że wpadnie w jakieś kłopoty, z którymi nie będzie sobie w stanie poradzić, ten etap miał bowiem za sobą. Zobaczywszy, do czego Castellanos jest zdolna na przesileniu, wyzbył się takich obaw. Potrafiła o siebie zadbać. Coś jednak było nie tak z dzisiejszą nocą i to bynajmniej nie tylko ze względu na pogodę, która najwyraźniej zasłyszawszy zew obłędu, postanowiła na niego odpowiedzieć zupełnie nieadekwatnie do pory roku. Nie, żeby Medoni nie był do tego przyzwyczajony; wrósł w gorący klimat Ameryki Południowej jak stare drzewo i Oregon wydawał mu się miejscem wiecznie zimnym, mokrym i zamglonym. Wiosna i słońce nie były zatem czymś, na co by narzekał, nawet jeśli z oczywistych względów z tego drugiego skorzystać nie mógł. Ale dzisiejsza noc była inna. Czuł to pod skórą i w głębi swojej przeklętej duszy.
Samochód Valentiny stał na przykościelnym parkingu; Santiago połowicznie miał nadzieję, że nie zastanie wampirzycy w środku, sam miał bowiem pewne poważne wątpliwości, czy gdyby spróbował przekroczyć próg świątyni, przypadkiem nie spłonąłby w środku. Należałoby mu się, nie przeczył. Zresztą hołdował już obecnie innemu bogu, który nosił wiele imion. Zatrzymał swojego Mercedesa obok auta Castellanos, ale jeszcze przez chwilę nie wysiadał. Deszcz strugami obmywał srebrną karoserię, a niebo co rusz przecinały błyskawice, rozświetlając cmentarz skąpany w mroku. Choć od wielu już lat nie czuł niemal nic prócz stałego chłodu własnego ciała, średnio uśmiechało mu się wychodzić w taką pogodę poza obręb suchego wnętrza samochodu. W końcu jednak westchnął i wysiadł, a uzbrajając się w parasol, ruszył przez nekropolię w poszukiwaniu Valentiny.
Niemal całkowicie zlewał się z czernią otoczenia, co tylko potęgował deszcz lejący się strugami z nieba. Ruch wśród grobów dostrzegł bardzo szybko; nie było to bynajmniej coś, czego by się spodziewał. Widział dziewczęcą sylwetkę z pewnością znacznie bardziej wyraźnie, niż ona mogła chociaż pomyśleć o tym, że ktoś za nią, w pewnej odległości, podąża. Mokra, ubłocona, zagubiona... Skojarzenia nasunęły się same i nie były to bynajmniej skojarzenia grające na jej korzyść.
Wampir?
Nie pachniała jak wampir, a człowiek. Coś jednak było nie tak; łatwo można było to zrzucić na karb deszczu, który rozmywał trop i nie pozwalał Santiago na określenie, z czym ma do czynienia. Poza tym oblepiało ją błoto. Po cóż człowiek miałby być tu o tej porze, wyglądając, jakby własnoręcznie wykopał się z grobu? Wyrósł przed Kaylą, zdawać by się mogło, znikąd. W odczuwanym przez nią zagubieniu i dezorientacji, łatwo mogła przeoczyć, że się do niej zbliżył, wyrastając jak spod ziemi. Częściowo znalazła się pod obrębem parasola. Wyglądała młodo.
Kiepska pora na spacer — zauważył bezbarwnie, wbijając w nią wzrok i doszukując się oznak świadczących o wampirze, który został ledwo powołany do życia. Gdzieś z boku dobiegło go wołanie znajomego głosu; hej, stój. Wzroku jednak z Kayli nie spuścił.
Powrót do góry Go down
Kayla Carter
Kayla Carter
Nieaktywny/Dezaktywowany

Deszcz lał się z nieba nieprzerwanie, strumienie wody nawet wymyły trochę błota z ciała oraz różowawych włosów Kayli, widać jednak było, że dawno ich nie farbowała. Umysł Kayli jednak nie chciał się skupiać na rzeczach taki jak błoto we włosach. Albo fakt dlaczego nawet nie pamięta jak się nazywa? Zdecydowanie lepiej było się skupić na czymś prostszym podczas powolnego marszu naprzód. Kayla trzymała wzrok wbity w swoje stopy, bose stopy. Czy nie powinno się chodzić w butach szczególnie w taką pogodę? Tak chyba postąpiłby rozsądny człowiek prawda? Gdzie więc były jej buty? Ktoś je chyba ukradł. Albo...może się tak upiła, że gdzieś zgubiła buty i teraz musi cierpieć. W sumie to w tej chwili nie jest tak ważne jak to żeby wyjść z tego przeklętego cmentarza prawda? Gorzej, że nie wiedziała nawet dokąd się udać. Ale przecież musi mieć jakiś dom prawda? Miejsce do którego może się udać gdzie będą i buty i suche ubranie i coś ciepłego do zjedzenia.
Wtedy znienacka wyrósł przed nią mężczyzna z parasolem. Musiała być pogrążona głęboko we własnych myślach bo nawet nie zauważyła jak podszedł do niej. Wystraszył ją swym nagłym pojawieniem się tak, że zatoczyła się do tyłu, jednak jakimś cudem udało się jej zachować równowagę. Uniosła wzrok na, jak się okazało, przystojnego mężczyznę.
-Umm....no tak trochę....a jednak tutaj spacerujesz? odparła wpatrując się mężczyźnie prosto w oczy. Kto wie co taki mężczyzna robi na cmentarzu o tej porze? Jeżeli to jakiś gwałciciel, nekrofil czy kto tam inny to lepiej nie okazywać tego jak bardzo jest zagubiona i jaki mętlik w głowie bo inaczej może się to bardzo źle skończyć.
Powrót do góry Go down
Santiago Medoni
Santiago Medoni
WIEK : 30 || 133
PRACA : kat, biznesmen, szef ochrony Pandemonium
Valentina, Kayla i Santiago, 5 stycznia, cmentarz  Tumblr_nvjwvhLQJW1qbvlm0o4_500
Wampir

Kolejne błyskawice przecięły niebo z taką mocą, że miał wrażenie, że zadzwoniło mu aż w zębach. Takie burze o tej porze roku nie były niczym normalnym, podobnie jak niczym normalnym nie były dziewczyny, które wyglądały jakby wygrzebały się prosto z grobu. I chociaż cudze problemy nie stanowiły zwykle jego problemu, skoro już zgodził się zostać na jakiś czas w Astorii uznał, że wypadałoby się jednak zainteresować czymś, co tak bardzo przypominało nowonarodzonego wampira, nawet jeżeli nie zachowywał się jak takowy, a Santiago wyraźnie słyszał trzepot serca zamkniętego w klatce żeber. Krew płynęła wartko w żyłach, mimo że, jak zgadywał, dziewczynie musiało być zimno. Nie wydawał się specjalnie przejęty tym, że się go wystraszyła; na ten moment przyglądał się jej niczym ciekawostce, której nie jest w stanie rozgryźć. I czy to ją nawoływała Valentina? Dopiero teraz pozwolił sobie na rozejrzenie się, w poszukiwaniu Castellanos.
Skąd wiesz, że spaceruję? — Zapytał leniwie, w tej chwili jeszcze nie patrząc na Kaylę; zobaczywszy znajomą, smukłą sylwetkę w pewnej odległości od nich, zagwizdał przeciągle, chcąc zwrócić uwagę Valentiny. Zaraz po tym czerń spojrzenia utkwił z powrotem w Kayli. Nie mogła z niego zbyt wiele wyczytać.
Pilnuję tego terenu. Zdziwiłabyś się, jak wielu ludzi okrada groby — wymyślił na poczekaniu. Słowa te zabrzmiały tak naturalnie, że dziewczyna nie miała specjalnych powodów, by je kwestionować. — Pytanie, co ty tu robisz? Musisz zamarzać. — Tak naprawdę nie mógłby już bardziej nie dbać o to, czy zamarza czy nie; biorąc ją za bezprawnie przemienionego wampira zgadywał, że i tak długo nie pożyje. Sęk w tym, że chciał, żeby zerknęła na nią również Castellanos, bo on mimo najszczerszych chęci nie potrafił rozszyfrować, co ma przed sobą. Może jakieś inne istoty nadnaturalne przejęły ich zwyczaje? To byłoby bez sensu. Coś było jednak nie tak z tą przeklętą nocą; cholernie mu się to nie podobało. A może to po prostu był człowiek, który uległ jakiemuś wypadkowi? To również wydawało się wątpliwe; krew wyczułby jak rekin w wodzie, nie było więc mowy, by miała jakiekolwiek obrażenia, które przegapił.
Wyglądasz, jakbyś wygrzebała się z grobu — dodał, a choć w głosie zabrzmiała żartobliwa nuta, jakby chciał rozluźnić atmosferę, wszystko to było raptem maską; dziewczyna rozwieje jego wątpliwości, czy jedynie je pogłębi? Chcąc nie chcąc na razie Medoni stał się częścią Astorii, wszelkie wydarzenia odbiegające od normy stanowiły zatem i jego zmartwienie. Pewnie dlatego jeszcze wciąż tu stał i prowadził tę rozmowę.
Powrót do góry Go down
Valentina Castellanos
Valentina Castellanos
WIEK : 25 // 128
PRACA : właścicielka Pandemonium
Wampir

Miała wrażenie, że doznała jakichś zwidów bądź przesłyszeń. Nie byłoby o nie trudno, zważywszy na pogodę i dziwną aurę tej nocy.Była jednak skołowana, gdy źródło krzyku okazało się rozmyć. A może nigdy go nie było? Zmarszczyła brwi, nieco szczelniej opatulając się ciemnym płaszczem. Głęboko w kościach poczuła chłód, nie miał on jednak nic wspólnego z porą roku czy temperaturą. Zdawał się sięgać głębiej. Zdecydowana, by wrócić do samochodu i pojechać do domu, zwróciła się w stronę odległego wyjścia z nekropolii. Wtedy jednak do jej uszu dotarł gwizd. Teraz już skonsternowana, zwróciła głowę w tamtą stronę. Ciężki zapach deszczu uniemożliwiał jej określenie czegokolwiek z takiej odległości, przez co poczuła frustrację; cóż z wyostrzonych zmysłów, skoro korzystanie z nich w takich warunkach było utrudnione? Zacisnęła jednak zęby i postanowiła to sprawdzić.
Jak się okazało, słusznie, choć skłamałaby mówiąc, że obecność Santiago tutaj jej nie zdziwiła. Byłaby skłonna nawet ucieszyć się na jego widok, gdyby nie towarzysząca mu dziewczyna, wyglądająca jakby o własnych siłach wydostała się z grobu. Mięśnie zesztywniały. Przyspieszyła kroku, walcząc z wiatrem i strugami deszczu, który odbijały się głośno od jej parasola. Stanęła w końcu u boku Medoniego, nieco skonsternowana strzępkami rozmowy, które usłyszała. Strażnik cmentarny? Prawie spojrzała na niego z dezaprobatą. Z drugiej strony była to chyba najlepsza możliwa wymówka.
Nie zadawała na razie żadnych pytań, spojrzała jednak na wampira znacząco. Nawet jeżeli miała ochotę jednak zapytać, co też tutaj robi o tej porze. Rozum podpowiadał różne rozwiązania i wyjaśnienia tej dziwnej sytuacji. Chyba nikogo nie przemienił? Otaksowała wzrokiem Kaylę; na chwilę całkowicie zapomniała o krzyku, który wywabił ją z kościoła. A może to ta tutaj krzyczała? Postanowiła jednak dołączyć do tego teatrzyku. Dziewczyna nie wyglądała jej na wampira. Zbyt spokojna jak na pisklę; powinna im się rzucić do gardeł, a nie dyskutować w najlepsze.
- Tu jesteś, szukałam cię - zwróciła się do Medoniego tak, jakby ich spotkanie było najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem. Na twarz przywołała nawet uspokajający uśmiech, jakby nic dziwnego nie miało miejsca. - Zgubiłaś się? - Zapytała Kayli. A może to po prostu była zwykła śmiertelniczka, która przesadziła z używkami i wylądowała gdzieś tutaj?
- Nie powinniśmy stać w deszczu, kościół jest otwarty. Tam zastanowimy się, co dalej - zaproponowała luźno. Była to półprawda. Zwyczajnie chciała się przyjrzeć nieznajomej bliżej i ocenić, z czym mogą mieć do czynienia. Z jakiegoś powodu niezwykle ubodła ją myśl, że Medoni mógł kogoś przemienić. No chyba nie ogłupiał do reszty? Tłumaczenie, że byłoby to zwyczajnie nieodpowiedzialne, wydawało się uśpić jej czujność. Wciąż jednak uporczywie o tym myśląc, zwróciła się w stronę świątyni i to tam się skierowała.
Powrót do góry Go down
Kayla Carter
Kayla Carter
Nieaktywny/Dezaktywowany

Kiedy błyskawice nasiliły się, Kayla aż podskoczyła. Nie mała się piorunów jako takich, ale sam ogłuszający dźwięk wystarczał by wystraszyć dziewczynę, która miała niezły mętlik w głowie i z każda sekundą coraz bardziej obawiała się swojego stanu, czyli tego, że nie pamięta ani jak się nazywa, ani swojego adresu. Zaczęła nawet macać się po kurtce w poszukiwaniu kluczy do domu, albo przynajmniej do samochodu, ale nie mogła niestety nic znaleźć co z całą pewnością nie pomogło jej w uspokojeniu się.
-A co ciekawszego można robić na cmentarzu niż spacerować odparła i zanim odpowiedziała na kolejne pytanie spojrzała swoje bose stopy unurzane w błocie i oczywistym było, że żadna logiczna odpowiedź raczej nie przejdzie.
-Chyba ktoś zrobił mi jakiś popieprzony żart. A skoro pilnujesz tego teraz, to nie znalazłeś nigdzie pary butów? Wiesz, przywiązanych w jakimś dziwnym miejscu na przykład? zapytała, mimo, że sama nie miała pojęcia kto miałby jej zrobić taki paskudny żart, to chyba jedyne sensowne wytłumaczenie?
-Wiem, wiem wyglądam jak jakaś mega lamuska. Musieli mnie wepchnąć w ziemię czy coś odparla kręcąc głową. Jak się dowie kto pozwolił sobie na coś takiego to ten ktoś gorzko tego pożałuje.
No i wtedy dołączyła do nich jakaś kobieta, która co jak co ale była urodziwa. Kayla chyba poczuła się nieco pewniej widząc kobietę, choć kto wie, są przecież pary, które też lubią mordować.
Uśmiechnęła się nieco szerzej do kobiety i westchnęła, a w odpowiedzi na jej pytanie powiedziała
-No mówiłam już, że ktoś chyba zrobił sobie jakiś paskudny żart ze mnie tu na cmentarzu. Ale mamy 1982 rok a nie 1950, żebym bała się cmentarza prychnęła na koniec. Potem powiodła spojrzeniem od mężczyzny do kobiet i z powrotem uśmiechając się szelmowsko.
-Już wiem co tu robicie. Jak chcecie się trochę pobawić ze sobą na cmentarzu to spokojnie ja nic nie powiem powiedziała i puściła oko. Nieco zdziwiła ją propozycja pójścia do kościoła, ale po prostu wzruszyła ramionami i poszła za nimi. W końcu kościół chyba będzie bezpieczniejszym miejscem niż na przykład ich samochód, prawda?
Powrót do góry Go down
Santiago Medoni
Santiago Medoni
WIEK : 30 || 133
PRACA : kat, biznesmen, szef ochrony Pandemonium
Valentina, Kayla i Santiago, 5 stycznia, cmentarz  Tumblr_nvjwvhLQJW1qbvlm0o4_500
Wampir

Choć sam zwabił tutaj Valentinę, do siebie i nieznajomej śmiertelniczki, pojawienie się wampirzycy wywołało jakąś zupełnie nieoczekiwaną emocję; jakby wciąż jeszcze nie przywykł do jej obecności w takiej formie, w jakiej widywał ją przez ostatnie tygodnie. Poza tym ostatecznie to z jej powodu w ogóle przyjechał na cmentarz, jak się okazało, całkiem słusznie. Wyglądało na to, że wbrew wszystkiemu potrafili jeszcze ze sobą rozmawiać, ba, grać do tej samej bramki. Nie zmieniało to jednak faktu, że jej głos i zapach wygrywały mu na zakończeniach nerwowych taką pieśń, której nie był pewny, czy brzmienie jest przyjemne, czy przeciwnie. Krążył wokół niej ostrożnie, jakby jeden niewłaściwy ruch miał spowodować katastrofę. Jakiego rodzaju? Ostatecznie nie miało to znaczenia.
Musiał przyznać, że pomysł z kościołem nie był zły, niezależnie od tego, co sam mógłby na temat świątyni sądzić. Był bluźniercą skazanym na piekło i nic dziwnego nie kryło się w tym, że zwyczajnie odczuwał przed kościołami pewien opór. Rozwijała się wówczas także nić wspomnień, a co gorsza, miał dzisiaj przy sobie osobę, której przynajmniej część z tychże wspomnień dotyczyło. Tym mocniej skupił się na postaci nieznajomej, ubłoconej dziewczyny, której wciąż nie rozszyfrował. Znając swoje możliwości i zadatki, gdyby był gdziekolwiek indziej, albo gdyby był osobą decyzyjną, nie wykazałby się podobną ciekawością, co teraz; Luciano mawiał, że gwoździe wystające przed szereg się wbija, a czymże była taka tajemnicza istota?
To istotnie kiepski żart — stwierdził jedynie, nieco skonsternowany użytym przez dziewczynę slangiem. Poza całą soczystą wiązanką przekleństw, które były niezbędnym minimum do biznesowych transakcji z tytanami intelektu z Meksyku, nie był biegły w języku, którym posługiwali się młodzi śmiertelnicy. Nagle skonfrontowany z nastolatką, której nie mógł po prostu ukręcić głowy zamiast się tym przejmować, wolał taktycznie milczeć, łypiąc to na Tinę, to na Kaylę, mając cichą nadzieję, że Castellanos okaże się lepszą dyplomatką.
Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty drugi? Podtrzymuję, kiepski żart. Taki przeterminowany o trzydzieści siedem lat — rzekł, prychając cicho i spoglądając na Valentinę znacząco, jeśli miał akurat taką możliwość. Nie miał pojęcia o czym mówiła ta dziewczyna, ale Santiago szybko kończyła się cierpliwość. Na szczęście dla panny Carter, jej niefrasobliwa wypowiedź rozmyła gdzieś zniecierpliwienie. A wówczas on, stuletni wampir słynący ze swej agresji, jakże dojrzale... Parsknął śmiechem. Głośniej niż zamierzał, o dziwo szczerze. Zabawić. Na cmentarzu. Już w kontekście dwojga wampirów było to komiczne; a w kontekście tej dwójki już niemal absurdalne.
Wiesz już, co my tu robimy, ale wciąż nie powiedziałaś, co ty tu robisz — rzucił, już w drodze do kościoła. Nie kupował jej tłumaczenia. Złożył parasol, kiedy przekroczyli próg świątyni i strząsnął krople z płaszcza. Wbrew oczekiwaniom, nie stanął w płomieniach, choć czuł na sobie wzrok wszystkich świętobliwych figur.
Powrót do góry Go down
Valentina Castellanos
Valentina Castellanos
WIEK : 25 // 128
PRACA : właścicielka Pandemonium
Wampir

Wszystko to z minuty na minutę było coraz bardziej tajemnicze. Dziewczyna, zbyt przytomna jak na nowonarodzonego wampira, mówiąca coś o znajomych, którzy wywinęli jej żart? W pierwszej chwili była nawet skłonna w to uwierzyć. Najpewniej nalegałaby nawet, żeby młódce pomóc; ot, ostatnie podrygi człowieczeństwa, najpewniej usprawiedliwione tym, że Valentina zawsze uważała, że wciąż bliżej jej do śmiertelników, niż wampirów.
Sama również nie do końca przywykła do obecności Santiago, a chociaż nie miała pojęcia, co robił na tym nieszczęsnym cmentarzu, w końcu wykluczyła ewentualną możliwość, jakoby przemienił tę tutaj. Nie wyglądali, jakby się znali, skąd nasuwał się wniosek, że przyjechał tu za nią? Odrzuciła tę myśl. Po co miałby?
Co prawda Valentina wyglądała, jakby skupiała się na tym, by nie wpaść w co większą kałużę, tak naprawdę słuchała jednak uważnie Kayli, odwzajemniając znaczące spojrzenie Santiago, gdy padły słowa o nieszczęsnym roku 1982. Soft cell śpiewało wtedy o skażonej miłości, a w kinach grano ET. Nie była pewna czy dziewczyna sobie żartuje, czy nie, ale jeśli tak, to wybrała sobie nienajlepszy obiekt podobnych drwin. Castellanos milczała jednak, niestety nie wpisując się w obraz dyplomatki lepszej, niż Santiago. Chciała zjawić się już w kościele i móc przyjrzeć się nieznajomej bez smrodu deszczu i błota dochodzącego z każdego zakamarka cmentarza.
Na słowa o zabawianiu się, wywróciła jedynie oczami, a choć na usta cisnęło się złośliwe już to widzę, ostatecznie nie powiedziała nic, niemal rozdrażniona, że aż tak rozbawiło to Medoniego. Weszli do środka świątyni i również wampirzyca złożyła parasol, odstawiając go obok jednej z ławek. Teraz nieco lepiej przyjrzała się dziewczynie. Wciąż jednak nie wydawała się nikim ponad zwykłego człowieka. Czy mogli jednak ufać pozorom? Zdjęła płaszcz i podała zziębniętej nieznajomej, nie przyjmując żadnych protestów. Dla niej i tak była to czysta dekoracja, a sam fakt, że Kayla się trzęsła przeczył, jakoby mieli do czynienia z czymś ich pokroju.
- Powiedziałaś coś o osiemdziesiątym drugim... Mamy dwa tysiące dziewiętnasty - zmarszczyła brwi i poważnie wbiła wzrok w Kaylę. Cokolwiek zażyła, cholerstwo musiało być mocne; zamierzała więc obserwować jej reakcję.
Powrót do góry Go down
Kayla Carter
Kayla Carter
Nieaktywny/Dezaktywowany

Obecność kobiety z każda chwilą uspokajała Kaylę choć chyba jeszcze za wcześnie by wykluczyć najgorsze. Obejrzała już kilka slasherów, gdzie to nawet pary dokonywały różnych zbrodni. Trzeba też przyznać, że facet mimo, że był przystojny i dosyć młody wydawał się zdecydowanie sztywny. Kobiecie lepiej patrzyło z oczu zdecydowanie.
Poza tym w końcu działo się coś co Kayla potrafiła logicznie ogarnąć swoim rozumem. Schodzili z deszczu, pod dach, nawet jeżeli jest to dach kościoła, do którego dziewczyna raczej nie uczęszczała, a bardziej omijała szerokim łukiem, to wszystko było lepsze niż stanie na tym deszczu. Kayla chyba już przestała sama zauważać jak bardzo trzęsie się z zimna, skupiona bardziej na mętliku jaki miała w głowie. Nieco zmrużyła oczy kiedy mężczyzna wyraźnie robił sobie żarty. No bo chyba nie mógł być tak stuknięty by nie wiedzieć, który jest rok prawda? A jeżeli był, to znaczy, że Kayla ma najgorsze szczęście pod słońcem.
Parsknięcie śmiechem jedynie umocniło przekonanie Kayli, że właśnie w celu sportów łóżkowych para się tutaj spotkała. Nie znała ich przeszłości, która zapewne mogłaby wypełnić fabułę niejednej telenoweli, a jedynie nie oceniała ich postępowania, sama lubiła się zabawić w nietuzinkowych miejscach, z tym czy innym członkiem drużyny futbolowej.
-Weź czy Ty mnie nie słuchałeś? Mówiłam, że to jakiś żart, musieli mi wlać coś do piwa chyba czy coś, że zasnęłam, a potem przysypali ziemią, zabrali buty, o które pytałam, no i tak o jesteśmy tutaj potem przez dłuższą chwilę przypatrywała się dosyć nieufnie nieznajomej, jednak to jak bardzo było jej zimno chwilowo wygrało z nieufnością wobec czego wzięła od niej płaszcz i ciasno się nim opatuliła. Od razu zrobiło się jej cieplej, jednak komentarz kobiety o dacie sprawił, że zmarszczyła brwi.
-Co jest z wami nie tak? Oglądałam film, nie pamiętam tytułu, ale w 2000 roku wszyscy będziemy mieszkać już w kosmosie. Nawet nie chce myśleć jaka stara będę w tym 2019 czy co tam mówicie wtedy spojrzała na nich jeszcze raz i wodziła wzrokiem od jednego do drugiego.
-Dobra, wiem, wy też jesteście częścią tego żartu? Żeby mnie nieźle nastraszyć? Jesteście aktorami tak? rzekła z triumfalnym uśmiechem. To przecież musiało być to i miało sens. Ktoś musiał naprawdę się przyłożyć do tego żartu.
Powrót do góry Go down
Santiago Medoni
Santiago Medoni
WIEK : 30 || 133
PRACA : kat, biznesmen, szef ochrony Pandemonium
Valentina, Kayla i Santiago, 5 stycznia, cmentarz  Tumblr_nvjwvhLQJW1qbvlm0o4_500
Wampir

Zapach kadziła wymieszany ze smrodem drewna, starego dywanu i kwiatów, które zdecydowanie nie były pierwszej świeżości, doprowadzały go do szału. Wszedł parę kroków wgłąb kościoła. Jesucristo spoglądał na niego z krzyża, zdawać by się mogło, niemal z dezaprobatą wymalowaną na umęczonym obliczu, zroszonym krwią skapującą z cierniowej korony. Było w tym coś absolutnie irracjonalnego, że na symbol religijny, katolicy upatrzyli sobie akurat taki widoczek. Kult męczenników świetnie się chyba sprzedawał, z drugiej jednak strony, gdyby cierpienie istotnie uszlachetniało, wówczas zadawanie go byłoby cnotą. Pogrążony we własnych rozmyślaniach, przez chwilę zapomniał o obecności Valentiny i Kayli. Strzępki ich rozmowy dotarły do niego, odwrócił się zatem w ich kierunku i obserwował z nieokreśloną miną. Podszedł bliżej i stanął u boku Castellanos.
Każde słowo dziewczyny wydawało się na pierwszy rzut oka kłamstwem, choć spokojne bicie serca wskazywało na coś odwrotnego. Również na to, że z pewnością nie mieli do czynienia z istotą, która była im podobna. A może wilkołak? Nie pachniała jednak, jak jeden z nich, tę myśl również należało odrzucić. Pod warstwą brudu i ziemi krył się jednak zapach zupełnie inny, nieznany mu dotąd. Wbijał w nią zatem czerń wzroku, starając się przejrzeć na wylot. Wszystko wskazywało jednak na to, że mimo iż nie mogła mieć racji, przynajmniej wierzyła, że to co mówi, jest prawdą; z drugiej strony choćby znajdujący się w bardzo złym stanie strój (czy raczej jego resztki), przywodził na myśl lata osiemdziesiąte; nie miało to jednak sensu. Sam był w tamtym okresie z daleka od Ameryki Północnej, pozwalając Escobarowi budować imperium, które runęło jak wieża z kart, gdy przestał być potrzebny.  
Znów się roześmiał, gdy oświadczyła, że mieli mieszkać w kosmosie. Dużo rzeczy mieli w utopijnej przyszłości widzianej oczami ludzi wychowanych przez pokolenie powojenne, a jednak tkwili tutaj, tocząc te same konflikty, w tych samych sprawach, mimo upływu lat.
Mieliśmy, a jednak jak sama mówisz, oto jesteśmy tutaj — odparł, a w głosie zatańczyła mu nuta rozbawienia. Zaraz jednak całkowicie się rozmyła, a i sam Medoni natychmiast spoważniał; zupełnie, jakby ktoś przełączył go z jednego trybu w drugi.
A wyglądamy, jakby nas to bawiło? — Zapytał nisko, powoli, może nawet ostrzegawczo; pierwsze zwiastuny nadchodzącego gniewu, który powściągał tylko ze względu na Valentinę. Nie słynął z przesadnej cierpliwości, nie w sytuacjach tego typu. Przywykł do zdobywania informacji siłą, a jeśli Kayla nie chciała im ich z jakiegoś powodu udzielić...
Powrót do góry Go down
Valentina Castellanos
Valentina Castellanos
WIEK : 25 // 128
PRACA : właścicielka Pandemonium
Wampir

Prawie namacalnie wyczuwała spięcie Santiago i nawet się temu nie dziwiła. Coś było nie tak; uczucie to przypominało mrowienie pod skórą. Może to ta noc, może to ta burza, mocniejsza niż jakakolwiek, którą pamiętała? Błyskawice przecinały niebo, a grzmoty rozbrzmiewały z taką siłą, że miało się wrażenie, że zaraz zburzą mury kościoła. A Kayla stała tu jak gdyby nigdy nic, mówiąc rzeczy, które zakrawały na jakieś herezje, jednocześnie wyglądając zbyt trzeźwo, by uznać ją za naćpaną. Czyżby więc straciła rozum? Z drugiej strony zarówno Valentina jak i Santiago też byli istotami z legend i gdyby się uprzeć, ze sceptycyzmem nie było im do twarzy. Jak jednak zinterpretować to zjawisko, które stało przed nimi? Upierać się przy rozsądnym wyjaśnieniu, czy założyć, że jednak coś jest na rzeczy?
- Nie dość, że nie mieszkamy w kosmosie, to ludzie znowu wierzą w płaską ziemię - odparła, unosząc jedną brew. Cóż, skłamałaby mówiąc, że sama nie była nieco podekscytowana, kiedy śmiertelnikom udało się polecieć na księżyc. Śledziła to wszystko z zapartym tchem, a czymś zupełnie niesamowitym i nie mieszczącym się w głowie, było dla niej całe to przedsięwzięcie. Nie o tym jednak była mowa. Raz jeszcze spojrzała Kayli w oczy, jakby spodziewając się tam dostrzec kłamstwa, albo chociaż nadmiernie rozszerzonych źrenic, wskazujących na zażycie narkotyków. Nic podobnego nie miało jednak miejsca.
- Santiago - upomniała go cicho, kładąc dłoń na jego przedramieniu. - Jesteś w kościele. - Spojrzała na niego. Wiedziała, do jakiego rozwiązania najchętniej by się uciekł, a chociaż zwykle nie miałaby większych oporów, teraz była zwyczajnie ciekawa, o co może chodzić. Mieli do czynienia z wariatką, aktorką, czy istotnie czymś niewytłumaczalnym?
Nie odpowiedziała na pytanie o aktorach, zamiast tego sięgając do torebki po smartfon. Odblokowała ekran, zwróciła go w stronę Carter i postukała paznokciem w miejsce, w którym wyświetlała się data. Piąty stycznia dwa tysiące dziewiętnastego roku - wszystko bez zmian; to nie tak więc, że burza w jakiś dziwny sposób to ją i Santiago przeniosła w inne w czasy.
- Widzisz? - Zapytała retorycznie. - Jak się nazywasz?
Powrót do góry Go down
Kayla Carter
Kayla Carter
Nieaktywny/Dezaktywowany

Sytuacja robiła się coraz bardziej komiczna, ale i niezrozumiała zarazem. Znajdowała się w kościele pośrodku cmentarza, w nocy, za oknem walił pioruny jak chyba jeszcze nigdy dotąd, do tego Kayla nic nie pamiętała, była bosa, cała w błocie, a jej ubranie nie było w najlepszym stanie mówiąc oględnie. Do tego dwójka tych dziwnych ludzi, którzy nie wiadomo czym byli. Aktorami? Parą zboczeńców? Bo szczególnie ten mężczyzna wgapiał się w nią coraz bardziej dziwny wzrokiem. Czy ta noc mogła stać się jeszcze dziwniejsza? No i fakt, że nie pamiętała jak się nazywa ani swojego adresu.
W sumie jakby przyjrzeć się temu jak ta dwójka była ubrana, to chyba też było to dosyć osobliwe, ale Kayli chyba już nic związanego z tą parą nie powinno zdziwić. Ciekawe dlaczego oni wpatrują się w nią jakby była jakimś niesamowitym dziwadłem? No rozumiała, że jest boso i ubłocona, no ale bez przesady, to chyba powód by w najgorszym razie wezwać policję bądź karetkę, jeśli faktycznie nie byli aktorami wynajętymi do tego żartu, a nie wpatrywać się w nią jakby była żywą mumią czy coś. Pominęła stwierdzenia mężczyzny milczeniem, z jakiegoś powodu jego zachowanie, odpowiedzi i kolejny wybuch śmiechu nie stworzyły wrażenia jakby mężczyzna był godny zaufania, wręcz przeciwnie. Zamiast tego Kayla przeniosła spojrzenie na kobietę która wydawała się być bardziej interesującym obiektem do rozmowy.
-Płaską ziemię? Co to za debilizm? prychnęła, nie dowierzając w to co słyszy. Czy ta para naprawdę chce aby Kayla postradała zmysły? Przecież wiadomo, że Ziemia nie jest płaska od dobrych kilkuset lat prawda?
Widząc nagle wyciągnięty smartfon, Kayla aż odskoczyła do tyłu uderzając plecami w jedną z ławek. Nigdy nie widziała czegoś podobnego. Ok, to zaczynało być naprawdę dziwne. o ile jeszcze mogła uwierzyć w wynajętych aktorów, to inwestowanie w jakieś dziwne wynalazki dla żartu wymagałoby chyba zbyt wielkich pieniędzy od jakiegokolwiek jej znajomego prawda?
-Co to kurwa jest?! zapytała z niedowierzaniem, czując nagle zawroty głowy. Jedną ręką masując swoją skroń podeszła bardzo blisko smartfona i z niedowierzaniem i chyba otwartą buzią wpatrywała się w datę jaka widniała na tym ustrojstwie, a żadne pocieranie skroni nie chciało spowodować zmiany daty na 1982 rok. Słysząc kolejne pytanie wampirzycy usiadła na jednej z ławek, a z jej oczy pociekły łzy.
-Nie wiem....nic kurwa nie wiem, jak się nazywam, gdzie mieszkam i najwidoczniej nie wiem też, który mamy rok! wykrzyczała i zaczęła głośno zanosić się szlochem.
Powrót do góry Go down
Santiago Medoni
Santiago Medoni
WIEK : 30 || 133
PRACA : kat, biznesmen, szef ochrony Pandemonium
Valentina, Kayla i Santiago, 5 stycznia, cmentarz  Tumblr_nvjwvhLQJW1qbvlm0o4_500
Wampir

Za przejaw hipokryzji można było uznać fakt, że Santiago był taki sceptyczny: w tym jednym bez wątpienia zgodziłby się z Valentiną. Noc nosiła w sobie znamiona czegoś nie z tego świata, jakby do życia przebudziło się coś. A może tylko im się wydawało? Może i to dało się sensownie wytłumaczyć? Z drugiej strony dawno już stracili tę umiejętność. Po tym co stało się na Przesileniu, nic już nie jawiło się jako normalne; wszystkie podobne kwestie należało odłożyć do lamusa. Nadchodziły nowe czasy, a wcale nie był pewien, czy przyjdzie im się w nich odnaleźć i czy znajdzie się tam dla nich miejsce.
Niecierpliwił się nieco; pozbawiony anielskiej cnoty, miał poczucie marnowanego czasu i stania w miejscu, bo sprawa nie stawała się ani odrobinę jaśniejsza; zupełnie, jakby pomimo błyskawic, które raz za razem rozświetlały wnętrze kościoła spowitego półmrokiem przerywanym tylko przez płomyki świec, wciąż tkwili w całkowitej ciemności. Do pieca irytacji jedynie dokładało się otoczenie; to nie miażdżące wyrzuty sumienia, a całkowite poczucie odizolowania od miejsca, w którym się znajdował i co ono oznaczało. Świątynia. Wiedział, że to tylko jego wyobraźnia, ale było w tym wszystkim coś zupełnie niekomfortowego. Zatęsknił nagle do walących się kapliczek Santa Muerte, gdzie poniewierały się plastikowe kwiaty i ofiary z wody sodowej, alkoholu i papierosów. Święta śmierć nie miała oczu, by patrzeć karcąco na przybyłych wiernych; święta śmierć nie gardziła nikim.
Wbił wzrok w rękę Valentiny złożoną na jego przedramieniu i miał ochotę zazgrzytać zębami na jej słowa. I co z tego? Miał ochotę zapytać; wszak spodziewanie się po nim uszanowania jakiejkolwiek świętości, było wiarą cokolwiek naiwną i życzeniową. Pytanie o to, co to za debilizm było o tyle zasadne, że sam je sobie okazyjnie zadawał; nie miał jednak pojęcia o istnieniu żadnych śmiertelniczych trendów, stąd też nawet nie drążył tego tematu. Dopiero skonfrontowanie dziewczyny z telefonem komórkowym, zdawało się rozpętać piekło. Zmarszczył brwi, widząc jej dezorientację, a w końcu i płacz. Nie przepadał za tym; łzy nie zbliżały do odnalezienia żadnego rozwiązania, a i chcąc nie chcąc nie wzbudzały też jego litości czy empatii. Gdyby tak było, chodziłby głodny przez ostatnie sto lat.
Gdzie dokładnie się obudziłaś? — Zapytał po dłuższej chwili milczenia. Nie miał pojęcia, czym jest ta dziewczyna, ale skądś się tu przecież musiała wziąć. Wyglądała na brudną i ubłoconą, więc wcale niegłupim wydawała się myśl, że faktycznie wygrzebała się z grobu, a informacja z którego, mogłaby im chyba pomóc. Groby miały to do siebie, że wyryto na nich imiona i nazwiska, te z kolei mogły im już dać jakieś informacje.
Powrót do góry Go down
Valentina Castellanos
Valentina Castellanos
WIEK : 25 // 128
PRACA : właścicielka Pandemonium
Wampir

Uporczywe myślenie o tym wszystkim wspinało Valentinę na wyżyny absurdu. Kim była ta dziewczyna? Wampirem na pewno nie. Nie pachniała jak wilkołak, człowiekiem również być nie mogła, chyba, że postradała rozum... Demon? Wampirzyca zmrużyła oczy; mogła się mylić, ale wszystkie znane jej istoty piekielne nie tak się zachowywały. Castellanos rozłożyła tylko ręce przepraszająco na stwierdzenie o debilizmie, jakby mówiła przywyknij. A więc dziewczyna naprawdę nie miała pojęcia o tym, co się działo i na tak podstawowej płaszczyźnie; cóż dopiero, gdyby mowa była o tym, jak z każdym dniem rozpętywało się coraz większe piekło. Jednak to dopiero na reakcja na telefon była kropką nad "i", ostatecznym dowodem na to, że z kimkolwiek mieli do czynienia, nie było to normalne. Choroba psychiczna? Mieli przed sobą kogoś, kto wierzył, że żyje w latach osiemdziesiątych, mimo że to przecież nie było możliwe?
Nie lubiła konfrontacji z płaczem, bo zbyt mocno przypominał łzy, które sama przelała pewnego czasu. Właściwie chyba mogła nawet rozumieć tę frustrację, towarzyszącą po takim przebudzeniu, kiedy człowiek, a właściwie już nie człowiek, nie wiedział gdzie się znajduje, kim jest i co robi.
- Shhh - uspokoiła ją, zbliżając się do niej pół kroku. Położyła jej dłonie na ramionach. - Wszystko będzie dobrze, tylko nie możesz panikować - rzekła łagodnie. Złapała Kaylę pod brodę, zmuszając, by spojrzała jej w oczy. Licząc, że jeśli istotnie ma do czynienia z czymś nie z tego świata, wampirza charyzma zadziała tak czy siak. Nieco na pokaz odetchnęła głęboko, gestykulując dłonią, jakby chciała do tego samego namówić Kaylę. Jej to zaczerpnięcie powietrza nie uczyniło większej różnicy, jednak dziewczynie, jeśli miała w sobie pierwiastek ludzki, owszem.
- To dobre pytanie - zauważyła, usłyszawszy słowa Santiago. Właściwie powinni to byli sprawdzić od razu; teraz grób mógł im umknąć w natłoku innych. Deszcz też wcale nie ustawał, a do jego szumu doszło potężne stukanie, jakby z nieba sypnął nienaturalnie duży grad. Przez chwilę Valentina utkwiła wzrok w jednym z witraży, jakby sama spodziewała się, że szkło w końcu ustąpi.
- Sprawdzałaś, czy masz cokolwiek przy sobie? - Dodała. Cicho, spokojnie, nie chcąc jej jeszcze bardziej denerwować. Być może w resztkach ubrania, które na sobie miała, znajdzie cokolwiek? Jakąś pamiątkę? Dokumenty? Na pewno nie telefon; to jedno mogli z całą pewnością wykluczyć. Z kolejnymi pytaniami się wstrzymała, nie chcąc nieznajomej znowu doprowadzać do wybuchu.
Powrót do góry Go down
Kayla Carter
Kayla Carter
Nieaktywny/Dezaktywowany

Czy ta noc mogła być dla Kayli magiczna? Nie wierzyła ona przecież w takie zjawiska, bo kto normalny wierzy w takie rzeczy. Do tej pory wszystko miało sens, mniej lub bardziej. Ktoś zrobił jej głupi żart najprawdopodobniej wrzucając jakieś świństwo do piwa, tak, że straciła przytomność i pamięć, wepchnął ją w jakąś dziurę w dodatku ukradł buty. Taka wersja miała sens.
Teraz natomiast Kayla skonfrontowana z rzeczywistością, z datą, która pokazywała rok 2019 na jakimś dziwnym urządzeniu, którego nigdy wcześniej nie widziała poddała się i załamała całkowicie. Nie potrafiła odnaleźć się w tej sytuacji. Jak to jest możliwe by stracić gdzieś 35 lat swojego życia? Dodatkowo nie pamiętać jak się nazywa ani gdzie mieszka. Czy wszyscy kogo zna, jej rodzice, już nie żyją? Taka myśl sprawiła, że Kayla po raz kolejny zaniosła się płaczem. Poczuła wtedy dłonie kobiety na swoich i jej uspokajający głos. Widziała jej kształt, zniekształcony teraz przez napływające do oczu łzy. Zmuszona do patrzenia w oczy robiła to, nie wyrywała się. Podjęła nawet próbę głębokiego oddychania, co na początku przypominało bardziej hiperwentylację, jednak z każdą mijająca sekundą czuła się jakoś dziwnie spokojniejsza.
Potem nagle spojrzała na mężczyznę, który miał naprawdę dobry pomysł.
-Pamiętam skąd szłam. Pamiętam gdzie odzyskałam przytomność. To dosyć blisko miejsca gdzie was spotkałam. Mogę was tam zaprowadzić ze względu na swój brak butów, Kayla swój pierwszy spacer wykonała powoli co jednak pomogło jej zapamiętać lepiej trasę jaką przeszła. Tym bardziej, że starała się wtedy skupiać na racjonalnych rzeczach, a nie na tym, że nie pamięta jak się nazywa.
Na pytanie kobiety pomacała się po kurtce i po strzępach swojej koszuli i spodni, nie znalazła tam jednak nic wskazującego na jej tożsamość pokręciła więc głową.
-Wydaje mi się. Albo mam przeczucie, sama już nie wiem, że...że chodziłam tu do szkoły. Jakkolwiek się 'tu' nazywa powiedziała i wybuchnęła śmiechem. Śmiechem przepełnionym z bezsilnością.
-Nie wiem nawet gdzie jest dompowiedziała i przeczesała rękami swoje blaknące różowe włosy.
Powrót do góry Go down
Santiago Medoni
Santiago Medoni
WIEK : 30 || 133
PRACA : kat, biznesmen, szef ochrony Pandemonium
Valentina, Kayla i Santiago, 5 stycznia, cmentarz  Tumblr_nvjwvhLQJW1qbvlm0o4_500
Wampir

Słyszał wielokrotnie historie o ludziach, których wola przeżycia była tak silna, a los dopisywał im tak bardzo, że mimo strzałów, które mogły okazać się śmiertelne, jakieś bóstwo mające ich w swojej opiece zmieniało trajektorię kuli; mijała serce czy mózg o włos. Raniła, ale nie zabijała; delikwenci tacy wypełzali potem z otwartych, zbiorowych mogił, przysypanych raptem niedbale ziemią. Jak karaluchy. Nie byli jednak w Meksyku, nikt tutaj nie bawił się w takie rzeczy, przynajmniej jeszcze ni; więc co? Santiago kończyły się już pomysły dotyczące tego, jak jeszcze wytłumaczyć sensownie całe to zajście i zaczął szczerze liczyć, że odnajdą ten grób i cokolwiek im to podpowie.
Pytanie o to, czy dziewczyna miała cokolwiek przy sobie też wydawało się trafione, również jednak koniec końców i ten trop okazał się złudny. Pozostawała jeszcze kwestia zgoła innego rodzaju; czasem przeszłość wcale nie była tym, co chciało się pamiętać. Co, jeśli w przypadku tej tutaj właśnie tak było? Co jeśli to tylko wszystko pogorszy? Być może będzie im się dane przekonać, a być może grób, który pamięta, to kolejny fałszywy trop.
Jej panika wzbudzała w jego trzewiach coś niedobrego; tak jak drapieżnik reagował na zbyt gwałtowny ruch potencjalnej ofiary, tak i jej lęk sprawiał, że choć nawet nie postrzegał jej w ten sposób, miał na to ochotę. Tym raźniej sięgnął po dwa parasole, jeden podając im, jeden zachowując dla siebie; uznał, że z ich dwójki to Valentina potrafi uczynić, że nieznajoma czuje się spokojniejsza, ustąpił zatem zdecydowanie pola. Mógł jedynie czuwać, by na wypadek gdyby dziewczyna okazała się czymś innym, niż na pierwszy rzut oka mogło się wydawać i nagle ujawnić się jako niebezpieczna, Castellanos nie spadł nawet włos z głowy. Nawet takiej opcji nie można było wykluczyć; był przy księdze, widział, co potrafiła zrobić ze śmiertelnikami, nie zamierzał więc tak łatwo tracić czujności, nawet jeśli coś pozornie było nieszkodliwe.
Jesteśmy w Astorii, stan Oregon — rzekł na jej pytanie o to, jak tajemnicze tu się nazywa. Nie mogli jednak dłużej tracić czasu. Kiedy zatem były gotowe do wyjścia, wskazał na drzwi; mrok deszczu i cmentarza znów ich pochłonął, a wściekły wiatr chciał pozbawić trzymanej przed ulewą tarczy.
Prowadź — rzekł, przekrzykując szum wichury. Nekropolię obficiej pokryło błoto, teraz głębokie już niemal do kostek. Musieli się spieszyć, bo jeszcze trochę i wszystkie ślady zostaną zatarte, a wtedy już nie dowiedzą się niczego.
Powrót do góry Go down
Valentina Castellanos
Valentina Castellanos
WIEK : 25 // 128
PRACA : właścicielka Pandemonium
Wampir

Nikt normalny nie wierzył w takie zjawiska, bo wszyscy ci, którzy mieli na ich temat jakąś wiedzę, również do normalnych nie należeli, nie w pełnym znaczeniu tego słowa. Istoty nocy, łowcy i inni; każdy nosił ze sobą jakiś bagaż, który ujmował postrzeganiu ich jako szarych obywateli, nawet jeżeli pozornie mogli się takimi wydawać. Valentiny nie dziwił więc fakt, że Kayla była skonsternowana; pewnie sama by była. Wykopawszy się (nie bez pomocy) z grobu przed stu laty, była nie mniej zdezorientowana; do niej jednak wspomnienia dotarły bardzo szybko, wręcz zalały ją niechcianą falą. Ta tutaj dziewczyna nie miała pojęcia co się stało, a Castellanos nie mogła pozbyć się wrażenia, że wyjaśnienie tej sytuacji może okazać mniej przyziemne, niżby sobie tego życzyli. Wniosek był prosty: chciała przy tym być.
Pokiwała głową, kiedy Santiago poinformował, gdzie właściwie się znajdują. Mogła tylko gdybać, czy nazwa miasta coś dziewczynie podpowie, czy też nie. Faktycznie wydawała na śmiertelniczkę (o ile nią była), w wieku szkolnym; stąd też wniosek, że jej przeczucia mogły okazać się trafne.
- Spokojnie, spróbujemy coś ustalić, później warto byłoby zahaczyć o szpital. Możesz mieć jakieś obrażenia wewnętrzne. Teraz proponuję jednak, żebyśmy zaczęli od tego cmentarza - zawyrokowała, zbierając się do wyjścia. Ujęła dziewczynę pod ramię, chcąc nie tylko mieć jej ewentualne zachowanie pod kontrolą, ale i nie chcąc, by ta znalazła się poza obszarem parasola; wydawała się już dosyć zziębnięta, a to dla śmiertelnych bywało wszak zabójcze. Jednak nawet jeżeli wampiry dobrze znosiły chłód, nawet Valentina nie miała ochoty na takie spacery. Wobec tego miała nadzieję, że dziewczynie szybko uda się odnaleźć to, czego szukali.
Mocno ściskała w dłoniach parasol, walcząc z wiatrem; szli, brodząc w błocie, a wampirzyca pożałowała, że nie spięła włosów. Wszędobylskie, ciemne kosmyki przysłaniały i tak ograniczoną widoczność, wzbudzając jedynie irytację. Po dłuższym czasie i błądzeniu pomiędzy wyglądającymi cholernie podobnie nagrobkami, udało im się chyba jednak dotrzeć do właściwego miejsca, przynajmniej tak to wyglądało. Rozgrzebana ziemia i kamienna płyta; nie wiedzieli tylko, że dzisiejszej nocy nie tylko ten jeden grób został rozgrzebany.
- To tutaj? - Zapytała, przekrzykując ryk wiatru i deszczu.
Powrót do góry Go down
Kayla Carter
Kayla Carter
Nieaktywny/Dezaktywowany

Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że Kayla czuła się bardzo dobrze, no może poza odczuwanym zimnem szczególnie poprzez gołe stopy, strzępy ciuchów również nie pomagały. Nie miała chyba jednak żadnej rany na głowie, która wyjaśniałaby taką amnezję, na potwierdzenie swoich myśli przejechała całą dłonią po głowę, od czoła aż po kark, po czym spojrzała na swoją rękę i nigdzie nie widać było ani kropli krwi. Wszystkie w miarę rozsądne wyjaśnienia zdawały się własnie brać w łeb. Przez głowę przeszły jej nawet niedorzeczne wyjaśnienia jak jakieś dziwne substancje robione na przykład na zamówienie KGB, wszak tyle razy mówili w telewizji, żeby uważać, że radzieccy szpiedzy są wśród nas. Ale dlaczego coś takiego miałoby spotkać ją, nie była nikim ważnym, dlatego odrzuciła i to rozwiązanie z pogranicza teorii spiskowych.
-Astoria, stan Oregon.... powtórzyła za mężczyzną powoli. Potem niespiesznie pokiwała głową, jakby ta nazwa była znajoma i zgadzała się. Nie do końca Kayla wiedziała z czym, ale czuła, że się zgadza. -Tak, Astoria, tutaj chodzę....albo chodziłam do szkoły w końcu jakaś informacja, która zdaje się mieć sens i przypominała pierwszy element puzzli, który pasował na swoje miejsce.
Pokiwała Valentinie głową, do tej pory nie myślała, że może mieć jakieś obrażenia wewnętrzne, wiedziała tylko że chyba nie ma niczego złamanego, ale kto wie co zresztą? Ale kto za to wszystko zapłaci? Szpitale są takie drogie!
Ujęła Valentinę pod rękę, a kiedy wyszli z kościoła, żeby się nie gubić najpierw wrócili na miejsce, gdzie Kayla spotkała Santiago, a potem idąc wzdłuż grobów i skręcając gdzie należy zaprowadziła ich do miejsca skąd zaczęła się jej powolna wędrówka. Dało się zobaczyć nagrobek ze świeżo rozkopanym grobem.
-Kayla Carter....1982....pamiętam ten rok....i imię też brzmi tak właściwie....czy....czy to...czy to ja? Ale jak? JAK?! zapytała po czym zaczęła się obsuwać jakby chciała paść na kolana i znowu zaczęła mocno płakać, niezależnie od tego czy Tina ją złapała czy nie.
Powrót do góry Go down
Valentina Castellanos
Valentina Castellanos
WIEK : 25 // 128
PRACA : właścicielka Pandemonium
Wampir

Były na tym świecie rzeczy, które ciężko było wyjaśnić w sposób logiczny, nie zahaczając o zagadnienia z dziedzin, które zwykli, szarzy obywatele mogli brać albo za banialuki, albo pomysły szaleńca. Czy ta była jedną z nich? Tego nie była pewna. Zdecydowanie bardziej wolałaby, gdyby Kayla okazała się istotnie jedynie małolatą, która za mocno zabalowała. Nie miała okazji zapytać Santiago, czy istniał narkotyk, który mógłby podziałać na śmiertelniczkę w taki sposób. Sama ekspertką nie była, a odkąd przestała być człowiekiem, sporo się w tej materii musiało zmienić. Morfina czy opium nie były już jedynymi środkami, którymi można było sobie pokolorować rzeczywistość.
Santiago odszedł do nich i wrócił do samochodu, gdzie miał czekać. Pytanie, czy na nie obie, czy tylko na Valentinę; sama wampirzyca nie miała pojęcia, jak poprowadzić tę rozmowę i jak właściwie dziewczęciu pomóc. Można było ją zwyczajnie zawieść do szpitala, co byłoby najrozsądniejszą opcję, rodzącą jednak kolejne wątpliwości. Wpierw musiały jednak odczytać napis na grobie, ten natomiast był nadto czytelny.
Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty drugi. Cóż, to tłumaczyło wiele, a zarazem nic. Czyżby jakimś cudem udało jej się zmartwychwstać? To było niedorzeczne; nie mogły mieć pewności, że to ona była osobą, którą pochowano w tym grobie przed tyloma laty. Z drugiej strony zbieg okoliczności byłby to doprawdy niezwykły. Złapała Kaylę, nim ta zdołała upaść w błoto i szybko zastanowiła się, co dalej z nią zrobić, sama dość wprawnie maskując własne zaskoczenie. Z czymś takim do czynienia jak dotąd nie miała. Dziewczyna nie wyglądała jej na potwora, zombie, strzygę... Cokolwiek, co tylko przychodziło jej do głowy, a o czym mogła wiedzieć, że istnieje. Świat się zmieniał, działo się z nim coś niedobrego, ale aż do tego stopnia, by martwi wstawali z grobów, jakby zapomnieli, że nie powinno ich tutaj być?
Przez głowę przemknęło jej, by wygooglować jej imię i nazwisko. Cóż, zawsze mogło im to cokolwiek podpowiedzieć. Znaleźć jej żyjących krewnych gdzieś na portalu społecznościowym? Valentina nie czuła się zbyt pewnie w nowinkach technologicznych, poza tym teraz ciężko byłoby jej wyjąć telefon.
- Uspokój się, moja droga, bo panikując niewiele zdziałamy. Tak się nazywasz? - Zapytała. Łatwiej było powiedzieć, trudniej zrobić; z czasem zaczynało jej już brakować ludzkich odruchów i tego typu sytuacje obnażały to bezlitośnie. Dlatego posłużyła się wampirzą charyzmą, by uspokoić dziewczynę.
- Pamiętasz gdzie mieszkasz? - Zapytała. - Możemy też podrzucić cię do szpitala - zasugerowała.

| rzucam na charyzmę +30.
Powrót do góry Go down
Los
Los
Konto Techniczne

The member 'Valentina Castellanos' has done the following action : Rzut kostkami


'Rzut k100' : 35
Powrót do góry Go down
Kayla Carter
Kayla Carter
Nieaktywny/Dezaktywowany

To były rzeczy, które Kayla jedynie oglądała w telewizji czy to we współczesnych, czytaj z 1982 roku horrorach, albo jeszcze starszych jak seria Thriller prezentowana przez Borisa Karloffa, tego który grał Frankesteina w latach 60 w kilku filmach i były one czarno białe. Teraz jednak zdecydowanie czuła się jak w The Twilight Zone - mimo, że miała okazję zobaczyć tylko pierwszą serię rozpoczętą w 1959 roku. Ale dzięki babci poznała dużo fajnych seriali. Gorzej, że teraz czuła się naprawdę jak bohaterka jednego z nich. Chyba by się nie zdziwiła już jakby kobieta przed nią nagle rozpuściła się w kałuże, a obok niej z trumny wyszedł Yeti. Śmiech przez łzy naprawdę.
Widziała, że Santiago odszedł do samochodu, czy gdziekolwiek, w każdym razie daleko od nich i jakoś to sprawiło, że poczuła się odrobinę bezpieczniejsza. Chyba, że poszedł po jakiś kij bejsbolowy albo siekierę. Ale tym będzie martwić się za chwilę. Na razie wgapiała się w nagrobek z wyrytą datą 1982 i imieniem Kayla Carter. Z każdą chwilą była coraz bardziej pewna, że właśnie tak się nazywa. Ale czemu do cholery miałby stu stać jej nagrobek, jak ona sama jest żywa, a przynajmniej wszystko na to wskazuje. Złapana przez Valentinę nie upadła cała w błoto tylko złapała się jakiegoś nagrobka, który stał obok tego, w który się teraz wgapiały i to właśnie na nim Kayla się oparła. Było jej gorąco z emocji mimo całego tego padającego deszczu. Żałosne, nawet to musi być jak w jakimś tanim horrorze klasy D. Wzięła kilka głębokich wdechów i wpatrzyła się w Valentinę.
-Tak, tak się nazywam. Kayla Carter. A przynajmniej tak mi się wydaje. Tak na 80%. Ale dlaczego tutaj jest mój grób jak ja tutaj stoję i rozmawiam z wami? zapytała jednak spokojniej, najwyraźniej uspokojona przez Valentinę.
-Nie. To znaczy. Teraz pamiętam. Drzwi wejściowe. I ganek. Powinnam się przebrać. Ale nie pamiętam jak tam dojechać. Chyba...chyba lepiej jak zawieziecie mnie do szpitala, może tam będą w stanie mi pomóc odpowiedziała odzyskując trochę trzeźwość myślenia.
Powrót do góry Go down
Valentina Castellanos
Valentina Castellanos
WIEK : 25 // 128
PRACA : właścicielka Pandemonium
Wampir

A może Kayla była duchem? Z drugiej strony te miały być podobno niematerialne, a chociaż stuprocentowej pewności Valentina mieć zwyczajnie nie mogła, jak dotąd nie mając do czynienia z bytami tego typu, ba! Niedowierzając nawet w ich istnienie, tą możliwość też odrzuciła, jako mało prawdopodobną. Kwestię głupich żartów już też należało wykluczyć; wszak nagrobek istotnie wyglądał, jakby stał tutaj od prawie czterdziestu lat, a chyba raczej nikt nie zadałby sobie aż tyle trudu dla głupiego kawału. Jednak skoro nie kawał, to co? Co się tu u licha działo? Gdzieś w głowie majaczyły wspomnienia z czytania pisma świętego; Sąd Ostateczny, martwi wstający z grobów... Tylko, że lata gdy wiara w takie objawienia była w niej silna dawno już minęły; drugiej strony, czyż to nie ironiczne? Jako istota, któa sama trafi wprost do piekła, która znała przecież demony, powinna dopuszczać do siebie myśl, że istniała też ta druga, lepsza strona tej samej monety.
Wlepiła wzrok w Kaylę, która zdawała się odzyskać choćby pozory rozsądku i jasnego umysłu. Puściła ją, gdy w końcu zdawała się stać w miarę stabilnie i jedną ręką oparła się pod bok, a drugą wciąż dzierżyła parasol, którym wiatr szarpał wściekle. Usta zacisnęła w wąską kreskę, bo choć korciło odpowiedzieć zgodnie z prawdą, że zwyczajnie nie wie, nie sądziła, by to poprawiło pannie Carter chwiejny przecież nastrój.
- Chodź - chciała rzec łagodnie, choć przez wycie wiatru i tak musiała krzyknąć. Położyła Kayli rękę na ramieniu i skierowały się do wyjścia z cmentarza. Mogło jej się wydawać, czy wśród ciemności i strug deszczu dostrzegła kogoś jeszcze? A może to naprawdę zwidy? Tak czy inaczej miała ochotę po prostu znaleźć się z daleka od tego miejsca i jego tajemnic. Cmentarz nie miał w sobie niczego ze zwyczajowego spokoju i ciszy. Dzisiaj było tu złowieszczo.
Osłaniając siebie i dziewczynę od wiatru, dotarły do samochodu, gdzie czekał na nie Santiago; co prawda mogli się rozdzielić, ale niezbyt jej się obecnie ten pomysł podobał. Zdecydowała, że po swój samochód wróci później, a teraz pojadą z Medonim do nieszczęsnego szpitala. Usiadła na miejscu pasażera, Kayli zostawiając tył. Obserwowała jej odbicie w lusterku. Zmarli wracają do życia? Brzmiało to istotnie jak scenariusz horroru, sęk w tym, że ci którzy zwykle wracali do życia raczej nijak nie przypominali żyjących siebie. Dziewczyna była przecież żywa, Valentina słyszała trzepot jej serca wyraźnie. Dzisiejszej nocy coś niewątpliwie się stało. Złego, dobrego? Tego nie wiedziała.

z/t x3
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Powrót do góry Go down
Skocz do: