Memento mori
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 :: Kościół protestancki Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down
Cmentarz, 6 luty / Kalani i Willard
Kalani Evans-Reed
Kalani Evans-Reed
WIEK : 47
PRACA : pisarka
Połamane kwiaty, które żyją samotnie...
SKĄD : Astoria
Człowiek

6.02 Kalani i Willard
godziny późno-wieczorne
Cmentarz protestancki



Wieczór był chłodny. Ubrała się ciepło. zaciągnęła nawet wełnianą czapkę. Być może nawet nie z tego powodu, że było jej aż tak zimno, ale ciemne dodatki sprawiały, że nie rzucała się tak bardzo w oczy. Jej dość charakterystyczne blond włosy uwielbiały się skręcać w wilgotnym powietrzu jesienno-zimowych miesięcy. Musiała pozbyć się cech indywidualnych na tyle, na ile było to możliwe.
Nie wiedziała co ją podkusiło, żeby iść za poleceniami "Szefa". Lubiła pakować się w tarapaty. Kusiła zły los na miliony najróżniejszych sposobów. Musiało być po niej widać, że szuka kłopotów, skoro ktoś w akcie desperacji (a może zwykłej pomyłki? Tak, zdecydowanie wolała myśleć, że z powodu zwykłej pomyłki) podrzucił jej telefon do kieszeni płaszcza już drugiego dnia bytności w tym mieście pełnym wspomnień. Duchów, które prześladowały ją od zawsze i tych, o których bytności w tym miejscu nie miała jeszcze pojęcia."Rozejrzyj się w dzielnicy niedaleko cmentarza. Czy są ostatnio zniknięcia? Nietuzinkowe napady?" - treść wiadomości przesłanej na trefny numer brzęczał w jej umyśle. Mamiła obietnicą świetnej historii i wywoływała gęsią skórkę. Uczucie, za którym tęskniła, gdy jej życie traciło wysokie obroty ryzykownych zdarzeń.
Okolica wydawała się spokojna. Kal przeszła się sprawdzając, jakie drogi ucieczki wchodziły w grę. Obserwowała każdy szczegół otoczenia, który mógłby być pomocny, po czym upatrzyła sobie dobry punkt obserwacyjny  gdzieś bliżej ogrodzenia i zarośli, których cienie zamaskowały jej postać zapewniając jednocześnie dobry punkt widokowy na okolicę. Zapowiadała się długa i nużąca noc, chociaż sceneria wyjęta była niemal z horroru. Księżyc dużymi krokami zbliżał się do pełni. Nie oświetlał jednak Kal ukrytej w mroku. Wiatr przesuwał ciemne chmury, które zakrywały tarczę księżyca na coraz dłuższe chwile topiąc jego blask w czeluściach nocy. Chłodny wiatr muskał nieosłoniętą skórę swoim trupio-chłodnym podmuchem. Brakowało tylko wycia potępionych dusz..

@Willard Monterey
Powrót do góry Go down
Willard Monterey
Willard Monterey
WIEK : 46
PRACA : nauczyciel biologii
Cmentarz, 6 luty / Kalani i Willard Source
SKĄD : Kalifornia, Sacramento
Łowca

Niekoniecznie lubił spacery po cmentarzu, ale takie obchody weszły mu już w krew. Tym bardziej, że doświadczenie nauczyło go, że nie każdy martwy jest martwy, zwłaszcza w momencie, gdy już wiedział, że Astoria ma swoje tajemnice. Nie musiał tego robić, lecz sprzyjało to spokojowi.
Przechadzał się alejkami między grobami. Ręce schowane w wełnianym płaszczu. Szalik osłaniał mu szyję, ciemne ubrania tworzyły po prostu ciemną sylwetkę sunącą między nieco bardziej jasnymi ścieżkami. A potrzebował wyciszenia. Wiele się ostatnio działo, więcej niż by sobie życzył. Chciał zebrać myśli. Poza tym, kto wie, może Theo gdzieś tutaj się kręcił. W klechowania przerzucił się na kopanie grobów, Willard jeszcze nie do końca ogarniał czy w grę wchodzą katolickie, czy może protestanckie cmentarze. A może oba te warianty.
Zapalił papierosa, potem kolejnego. Zaciągając się, spacerował. Ostatecznie wyczuł jakiś ruch, zmarszczył czoło. Rzucił spojrzeniem w niepokojące miejsce. Nie miał czapki, twarz była do rozpoznania, nawet w nikłym świetle cmentarnych latarni. Patrzył w ciemność, przygotowany, by komuś przywalić.
Powrót do góry Go down
Kalani Evans-Reed
Kalani Evans-Reed
WIEK : 47
PRACA : pisarka
Połamane kwiaty, które żyją samotnie...
SKĄD : Astoria
Człowiek

Kal właściwie nie liczyła na wielkie odkrycia, ale coś na pozór szczęścia początkującego, (jeśli można tak ująć jej przeszpiegi w Astorii, ) jakby zaczynało jej sprzyjać. Cisza i pustka przed nią, pozycja oczekiwania, w której zastygła, zmusiły ją do zmiany punktu obserwacji i zwrócenia się w stronę cmentarza. Zauważyła niejaki ruch. Zmarszczyła czoło wytężając wzrok. Z biegiem lat wyostrzał się na to, co znajdowało się w dali, więc dostrzegła ruch, który przybierał jakiś bliżej określony kształt. Nieco bardziej ludzki, niż można by było się spodziewać po otaczającej scenerii. Uniosła się lekko na palcach, wyciągnęła szyję, by lepiej dojrzeć. Ten sam księżyc, który chowając się w cieniu chmur, czynił ją częścią krajobrazu, ukrywał i przed nią szczegóły postaci przechadzającej się wśród nagrobków. Wyciągała szyję starając się uchwycić więcej szczegółów. Stopa oparta o wyrastający korzeń pozbawiła ją nieco stabilnego gruntu, gdy but ześlizgnął się po  krawędzi rośliny, zmuszając ją do szybkiego złapania równowagi, by nie zaliczyć telemarka na płocie. Zaklęła pod nosem i zamarła dostrzegając, że postać w czarnym płaszczu spogląda w jej kierunku. Księżyc wyłonił się zza chmur na chwilę ukazując jej postać, by ponownie pozwolić sennie płynącym chmurom na to, by otuliły go swoim całunem. Postać przechadzająca się po cmentarzu wydała jej się w jakiś sposób znajoma. Jeszcze nie wiedziała, czy to dobry czy zły omen, ale przygotowana była do tego, by uciekać. ”Co ja wyprawiam” przeszło jej przez myśl i zanurkowała ręką w czeluści torby szukając gazu, który nie chciał wejść jej pod rękę.
Powrót do góry Go down
Willard Monterey
Willard Monterey
WIEK : 46
PRACA : nauczyciel biologii
Cmentarz, 6 luty / Kalani i Willard Source
SKĄD : Kalifornia, Sacramento
Łowca

Mógłby po prostu odejść, ale to nie leżało w jego naturze. Powinien mieć ze sobą broń, owszem, tyle tylko, że łażenie wszędzie z bronią też nie należało do typowych zachowań Willarda. A przecież to mógł być jakiś potworek, ścierwojad, cokolwiek. Cokolwiek to było, nie atakowało. I wtedy księżyc odsłonił się na chwilę, ukazując sylwetkę. To wystarczyło, by Monterey zmarszczył brwi i ruszył w stronę postaci. Chciał to wyjaśnić, by nie musieć się potem obracać za siebie.
Zbliżając się do krzaków stawał się bardziej uważny, spięty do ataku lub - o ile byłoby to konieczne - do natychmiastowej ucieczki asekuracyjnej. Gdy dotarł do grzebiącej w plecaku postaci, już totalnie był przygotowany na odparcie ataku.
- Co jest, do cholery? - warknął. - Śledzisz mnie?
Jeszcze jej nie rozpoznał, zwłaszcza, że nurkowała za czymś w plecaku. Miała czapkę, pochyloną głowę, a przede wszystkim nie spodziewał się jej tutaj.
Powrót do góry Go down
Kalani Evans-Reed
Kalani Evans-Reed
WIEK : 47
PRACA : pisarka
Połamane kwiaty, które żyją samotnie...
SKĄD : Astoria
Człowiek

Napięcie sięgało zenitu. Cholerny gaz zgubił się w czeluściach torby, jak wolała myśleć Kal, chociaż przecież prawda była inna – w ogóle go tam nie było. Zwykle potrafiła zachować więcej zimnej krwi, ale Astoria nie sprzyjała zdrowemu rozsądkowi i opanowaniu. Kładła się cieniem mrocznej przeszłości na tej kobiecie i potrafiła z niej drwić. Kal krzyknęła, zrobiła dwa biegowe kroki w tył na niezbyt duży dystans, gdyż podnosiła je dość wysoko, jakby z trawy zaatakowało ją jakieś jadowite paskudztwo, które tylko marzyło, by wbić swoje kły w jej na wpół odsłonięte kostki. Szybko zaczęła zaprzeczać. - Ja? – głos miała nienaturalnie podniesiony i słychać było niejaką zadyszkę w jego brzmieniu. Mówiła szybko i nerwowo. Była zmieszana, lekko wystraszona i trochę zdezorientowana. Mieszanka idealna do przyprawienia o zawał. Mogłaby przysiąc, że słyszy nierówne kołatanie. - Gdzież bym śmiała. – kłamała jak z nut. Jakby jego słowny atak wyzwolił jakiś przycisk, po uruchomieniu którego padała seria wyuczonych kłamstw, które przydawały się w takich sytuacjach. - Usłyszałam, że ktoś idzie i schowałam się w zaroślach. Tyle się nasłuchałam opowieści o tym, że ta dzielnica jest niebezpieczna. – trajkotała jak nakręcona, lekko gestykulując. Niby patrząc na Willarda, ale tak naprawdę wcale go nie widząc. Nie na tyle, by w pierwszej chwili go rozpoznać.  - A ja tu sama. Innej drogi do domu nie znam. Telefon odmówił współpracy, żadnej taksówki w zasięgu wzroku. Teraz to nie te czasy, że na każdym rogu stoi budka telefoniczna. – pewnie by tak ciągnęła dalej nie dając mu dojść do głosu, ale w końcu zaparkowała swój wzrok na twarzy mężczyzny. Zmarszczyła nieco oczy przyglądając mu się uważniej. Otworzyła lekko usta w niedowierzaniu, po czym zaskoczona sama sobą wypaliła tonem pewnym i nie tak roztrzęsionym, jak dotychczas. - Znam Cię. – palec wskazujący nakreślił w powietrzu zawijas. - Sacramento. – widać było, że odnalezienie w pamięci imienia czy nawet nazwiska zajmie jej nieco więcej czasu, ale była na najlepszej drodze.
Powrót do góry Go down
Willard Monterey
Willard Monterey
WIEK : 46
PRACA : nauczyciel biologii
Cmentarz, 6 luty / Kalani i Willard Source
SKĄD : Kalifornia, Sacramento
Łowca

Słysząc te wylewne tłumaczenia i wyraźną niepewność w tonie głosu, Willard sam spuścił trochę z tonu. Kobieta nie była potworem, a przynajmniej nie takim, który od razu chce atakować. Słowa lały się obficie, przekraczając limit willardowej tolerancji na konwersację z obcymi ludźmi. Potarł palcami lewą skroń.
- Już dobrze. - powiedfział znudzonym głosem. - Proszę się nie włóczyć po krzakach. Można to źle odebrać. Zwłaszcza na cmentarzy.
Uciekała wzrokiem, lecz przynajmniej miała już uniesioną głowę. Wydawała się znajoma. Nie tylko przez sposób mówienia, ale i wizualnie. Willard zmarszczył brwi. Nie lubił takich przypadków. W ogóle nie lubił przyadków. W zasadzie mało co lubił.
Cofnął się o krok, gdy wymierzyła w niego palcem. On też sobie coś przypominał. Dziennikarka. - pomyślał. - Nie znoszę dziennikarek. Myśli powoli wracały do wydarzeń sprzed kilku lat. Szkoła w której akurat uczył borykała się z problemem ducha, który opętywał uczniów i doprowadzał ich do samobójstwa. Oczywiście nikt prócz Willarda nie miał pojęcia o istocie problemu, każdy uważał to za sensacyjne i szukał powodów w mechanizmach społecznych. Kobieta, która teraz stała przed Montereyem, teżwtedy węszyła. Rozmawiał z nią kilkakrotnie, choć trudno było to nazwać wylewną konwersacją. Mimo wszystko nawet raz wylądowali na dłuższej kawie, gdy Willard chciał ją naprowadzić na złe tropy, by po prostu nie przeszkadzała.
- Kalani? - zapamiętał jej imię, bo wydawało mu się egzotyczne. - Co ty wyprawiasz? I co robisz w Astorii? - głupie pytanie. Jawell się zapadło pod ziemię, nic dziwnego, że przyjechała węszyć. - I może wyjdźmy z tych krzaków na ścieżkę, jak normalni ludzie.
Powrót do góry Go down
Kalani Evans-Reed
Kalani Evans-Reed
WIEK : 47
PRACA : pisarka
Połamane kwiaty, które żyją samotnie...
SKĄD : Astoria
Człowiek

Na całe szczęście lekka konsternacja nieco wybiła ją z rytmu. Gotowa była uruchomić kolejną taśmę z wywodem na temat tego co potencjalnie mogła robić w tych zaroślach, ale zamiast tego dość bezwiednie pokiwała głową na znak, że oczywiście mężczyzna ma rację i już będzie się zachowywać jak wzorowa obywatelka, którą bez wątpienia nie była.
Krótka wymiana uprzejmości i Kal szczerze się uśmiechnęła słysząc swoje imię. Delikatne zmarszczki wokół jej ust ułożyły się w sposób ukazujący coś na pozór podobnego do dołeczków. Wyciągnęła w stronę Willarda dłoń. Jeśli zrozumiał gest i ją wziął wsparła się na nim gramoląc zza krzaka. Jeśli nie, udała że nie taki miała zamiar i wsparła się o ogrodzenie. - W sumie, to nic takiego.- tak naprawdę – wiele tu wyprawiała, ale to było, jak chciało się złapać tuzin srok za ogon w jednym czasie. Takich rzeczy jednak nie mówi się każdemu.- Mieszkam tu. – uniosła bezwiednie ramiona w geście zobojętnienia, pozostając w dobrym nastroju. Zamierzała przeczesać dłonią włosy, ale skończyło się ostatecznie na przygładzeniu czapki.
Jeszcze dwa kroczki. O tak, raz i dwa, i voila – stała na ścieżce. - Monterey! – wykrzyknęła nagle ni z gruszki ni z pietruszki przypominając sobie wreszcie etykietkę skojarzoną z tą twarzą. - Wybacz, ale mam kiepską pamięć do imion. – to było naprawdę dobre uczucie po chwili grozy ujrzeć znajomą twarz. Tym bardziej, że Kal w jakiś sposób darzyła sympatią nauczyciela. Zrobił na niej wrażenie naprawdę przejętego losem uczniów i to jej się spodobało. Jego młodsi koledzy nie byli tak zaangażowani i ciężko jej było wyciągnąć z nich cokolwiek. - Nic się nie zmieniasz. – pozwoliła sobie zauważyć. Chociaż mogło być i tak, że tylko chciała mu się przypodobać. - W odwiedzinach? – dziennikarska wścibskość nie pozwoliła jej przejść nad obecnością Willarda w Astorii do porządku dziennego. To było podejrzane i intrygujące. Poczuła przyjemne mrowienie zapowiadające ciekawą historię. A może to Montereya powinna się bać? Po tym jak zaświeciły jej się oczy musiał nabrać przekonania, że jeśli nie wymyśli jakiejś dobrej historyjki Kal i jego obierze na swój celownik, a wtedy… cokolwiek by nie chciał zrobić w tajemnicy – było bardziej niż pewne, że nie uda mu się tego ukryć, bo Kal gotowa go śledzić. Nikt dwa razy nie zjawia się w podejrzanych miejscach...
Powrót do góry Go down
Willard Monterey
Willard Monterey
WIEK : 46
PRACA : nauczyciel biologii
Cmentarz, 6 luty / Kalani i Willard Source
SKĄD : Kalifornia, Sacramento
Łowca

W pierwszej chwili raczej miał ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść na ścieżkę pierwszy. Gdyby ktoś później miałby do niego pretensje o brak dżentelmeńskich gestów, mógłby się śmiało tłumaczyć, że chciał przecierać szlaki. O ile w ogóle by się tłumaczył. Ogólnie to po prostu nie chciał niczego okazywać przy Kalani. Rzecz jasna to nie było tak, że myślał o niej najgorsze rzeczy. Po prostu nie lubił jej, nie pochwalał sensacyjnego dziennikarstwa i uważał to za większą szkodę dla społeczeństwa, niż pożytek.
A mimo wszystko ujął dłoń kobiety, by jej pomóc. Ładny to był obrazek. Wyciąganie z krzaków wieczorową porą. Willard zastanowił się z uśmiechem, co pomyślałaby o tym Lennie, a po chwili przypomniał sobie z niesmakiem, że po ich ostatnim spotkaniu najprawdopodobniej nie musi się już martwić co pomyślałaby o nim panna Thompson. Szkoda.
- Tu? Na cmentarzu? - przedrzeźniał ją z nutką ironii w głosie. - Powiedziałbym, że się tego nie spodziewałem, ale... - rozłożył ręce, na ustach błąkał mu się kwaśny uśmiech. Pokiwał głową. - Willard. Tak w ramach uściślenia imienia. Willard wystarczy. Tyle razy mnie molestowałaś o informacje w Sacramento, że raczej możemy przejść na "ty", a nie po nazwisku.
Oczywiście ciągle ironizował, od razu budował dystans. Wiedział, że z takimi kobietami, jak Kalani, raczej nie zawiera się przyjaźni. Pewnie sprzedałaby duszę diabły za dobry artykuł. Och, gdyby tylko wiedziała, że rzeczywiście może to zrobić...
Przyjrzał się kobiecie. Chciał być uszczypliwy, powiedzieć "Dziękuję, w przeciwieństwie do ciebie.", ale przecież nie był aż tak nieprzyjemną istotą. Poza tym w istocie Kalani się nie zmieniła. Oboje byli po czterdziestce, z takim zapasem doświadczeń kilka lat w jedną czy w drugą stronę nie robi zbyt wielkiej różnicy. Chociaż w ich profesjach można by się doszukiwać innej zasady.
- Tak. - przytaknął. Byli już na ścieżce, na razie stali, nie ruszając się, badając się, obwąchując, przy tym pierwszym od lat spotkaniu. - Mam tutaj rodzinę, musiałem się wyrwać z Sacramento. Ale mam wątpliwości, że dobrze trafiłem. Cała ta afera z Jawell... - wzruszył ramionami. Wydawał się wylewny, lecz tak naprawdę badał grunt. Nie zamierzał się zaprzyjaźniać. - A tutaj - palcem pokazał w duł na grunt. - w zasadzie też jestem w odwiedziny. A raczej miałem być. Mój kuzyn jest grabarzem, miałem go odebrać, ale pomyliłem cmentarze. Właśnie wracam do domu. - podrapał się po karku, śmiejąc się z udawanym zażenowaniem, a kłamał tak lekko i od tak wielu lat, że nawet Kalani nie mogłaby mu odmówić tu szczerości. Poza tym - prawie nie kłamał.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Powrót do góry Go down
Skocz do: